środa, 14 października 2015

NA LETNICH OBOZACH POZNAJE SIĘ LUDZI

MAJA
OCZYWIŚCIE, JAK ZWYKLE TO Z HEROSAMI BYWA, coś musiało się sknocić.
Do Nowego Yorku przybyli w nocy. Tłum ludzi posuwał się miarowo po korytarzu lotniska, kiedy cała ich trójka zmierzała w stronę wyjścia, gdzie miał czekać  na nich transport. Hałas był ogłuszający i  Maja z lekkim szokiem przypatrywała się twarzom mijających ich ludzi. Tak bardzo się śpieszyli, nawet o czwartej nad ranem, każdy innej narodowości, ze słuchawkami w uszach, ubrani w różnych kolorach i stylach. Czuła się taka maleńka, na obcym lotnisku, otoczona obcym językiem i różnokolorowymi wystawami obcych jej sklepów. Razem z Dianą ślepo jak owce podążały za Adamem, wyglądającym na przyzwyczajonego do tego zgiełku.
Dopiero teraz ogarnęły ją wątpliwości.
Boże, znajdowała się na drugim końcu świata, a rodzice jej i jej siostry pewnie umierali z niepokoju gdzie one są. Podróżowała na podrobionych Mgłą (ciągle nie mogła zrozumieć, jak Adam załatwił to wszystko tak szybko)fałszywych papierach. Komórki wyrzuciły jeszcze w Warszawie, żeby nie  można  było ich wytropić, a ciągle była jak na widelcu dla jakiś potworów. I to wszystko stało się tak cholernie prawdziwe, że cały jej świat zdawał się wirować.
Skręcili w jakiś korytarz, gdzie było mniej ludzi, a na końcu widziała drzwi prowadzące na zewnątrz. I wtedy to się stało.
- Mieliby państwo może ochotę na ogóreczka?  -stojąca za zielonym stoiskiem hostessa częstowała przechodzących  małymi korniszonami, wietrząc przy tym zęby. Była ładna: miała ciemne, proste włosy upięte w kok,  twarz w kształcie serca i lekko migdałowe, ciemne oczy. Do nich uśmiechała się szczególnie szeroko, jakby widząc, że ta trójka młodych ludzi nie ominie jej tak łatwo jak zgryźliwi nowojorczycy.
- Nie, dziękuję - -mrukliwym tonem odpowiedział Adam, nie patrząc się nawet na dziewczynę. Ta jednak wystawiła rękę w której nie trzymała tacy z ogórkami i zatrzymała go w miejscu, trzymając za ramię. Dziewczyny  wyhamowały gwałtownie za nim, a Maja poczuła jak po kręgosłupie przebiega jej dreszcz. Coś jej się w tym nie podobało. Kobieta miała długie paznokcie, ciemnozielone  i obcięte w szpic, a ona po prostu nie mogłą ścierpięć, jak ktoś miał takie paznokcie. Tak łatwo było nimi zranić drugiego człowieka, choćby przypadkowo. 
- Nalegam – powiedziała hostessa cukierkowym tonom, ciągle trzymając chłopaka za ramię. Ten spojrzał jej w twarz i przyjrzał się uważnie.
- Powiedziałem, że nie chce  - stwierdził twardo, strząsając jej szczupłą dłoń z ramienia, ale w jego oczach nagle odbił się strach, kiedy kobieta zmrużyła oczy.
- Nie? – hostessa przez chwilę stała z wyrazem niezrozumienia na twarzy. Później jednak odstawiła tace na blat, za którym stała, przeszła na jego przód i wzięła się pod boki jak matka karcąca dziecko. – Chyba mnie państwo nie zrozumieli. Powiedziałam, żebyście wzięli ogóreczka.
- Jesteśmy uczuleni wszyscy na produkty konserwowe – Diana, dotychczas stojąca nieruchomo za Mają, wystąpiła do przodu i chwyciła siostrę za rękę, ciągnąć ją w stronę drzwi. Bladowłosa spojrzała na siostrę ze zdziwieniem. Przez ostatnich parę godzin Diana wydawała się przestraszona i zagubiona. Teraz, w obliczu czegoś, co obie czuły, że jest zagrożeniem, nagle powróciła dawna Diana, która napastliwych obcych zjadała na śniadanie i wykłócała się ze starszymi o każdą drobnostkę.
- Nie sądzę, żebyście wszyscy byli uczuleni, dzieciaczki – kobieta pochyliła się w ich stronę. Nagle Mai wydało się że jest bardzo wysoka; choć była pochylona wpół, jej twarz wisiała na poziomie ich twarzy. Puls jej przyśpieszył, kiedy kobieta odetchnęła głęboko, kręcąc lekko głową. Ten oddech pachniał dżemem, świeżymi, kruchymi ciasteczkami i czekoladą, ale Maja  i tak poczuła jak wstrząsa nią obrzydzenie. Zapiekły ją oczy.
Poprzez łzy zalewające jej pole widzenia, zobaczyła jak Adam cofa się raptownie, jedną ręką przecierając oczy, drugą ciągnąc za sobą Dianę,  która wydała z siebie cichy pisk.
- Drakona – wyszeptał z przerażeniem, dysząc ciężko – Trujący oddech.
Maja podniosła głowę, mrugając gwałtownie. Wszystko było zamazane, jednak mogła zobaczyć nad sobą wielki, zielony kształt, wydłużony jak wąż, ale z jaśniejszymi płatami skóry z boku. W miarę jak powracała jej ostrość wzroku z feerii barw wyłaniały się szczegóły zmieniającego się wciąż potwora. Miał, lub raczej miała,  spłaszczoną głowę węża z czerwonymi oczami. Cała szmaragdowa, usłana była fioletowymi plamkami, jak małymi siniakami, które ciągnęły się całą długość potężnej szyi. Jej ciało był łuskowate, łącznie z ogromnymi, szpiczasto zakończonymi skrzydłami przecinanymi cienką błoną. Nie miała nóg, pełzała na gadzim tułowiu wspomagając się tylko ruchami silnego ogona, którym postanowiła walnąć w ścianę w momencie w którym Maja skończyła oględziny.
Dziewczynę odrzuciło w bok kiedy część ściany runęła, a odłamki poleciały we wszystkie strony. Wylądowało ciężko na plecach, aż poczuła jak bąbelki powietrza uciekają jej na chwilę z płuc. Światła na chwilę przygasły; gdzieś rozległ się krzyk.
- Dzieciaaaaczki – lepki, syczący głos rozległ się gdzieś wysoko nad głową Mai, ale dziewczyna znów była oślepiona, tym razem przez wirujący w powietrzu cement. Z nagłą paniką, którą odczuła w szaleńczo bijącym pulsie i drżącym jak rozgotowane spaghetti ramieniu, odczołgała się byle dalej od głosu, rozglądając  się na boki za Adamem i Dianą, których nie było widać. W ustach czuła miedziany smak krwi płynącej z rozciętej wargi. – Oj chodźcie! Zjedlibyście jednego ogóreczka, i byłoby po ssssprawie. Ale teraz? Muszę wasssss zabić. I po co?
W tym momencie światła zgasły kompletnie, a Maja zobaczyła oczy smoczycy świecące w mroku. Była za blisko.
Ale zdała sprawę z czegoś dziwnego i aż gwałtownie zaczerpnęła powietrza, sprawiając że pył ze zburzonej  ściany podrażnił jej przewody oddechowe. Chociaż w głębi korytarza było ciemno jak w grobie, jedynie w oddali malowała się szarość poranka za przeszklonymi drzwiami, ona widziała więcej niż tylko oczy potwory. Może nie tak dobrze, jak w ciągu dnia, ale była w stanie powiedzieć gdzie co jest gdzie. Przedmioty zdawały się jaśnieć lekko jak w noktowizorze.
Widziała smoczycę, która była bliżej i bliżej.
Nagle w dalszej części korytarza, tej bliżej drzwi na zewnątrz, rozległ się huk, jakby metalową tacą uderzono o ziemię. Maja zdążyła tylko zobaczyć bladą rękę ciskającą przedmiotem. Drakona obróciła głowę w tamtą stronę i zasyczała groźnie. Chorobliwie-zielone cielsko oddaliło się i Maja poczuła, że to jest jej szansa. Siostra kupowała jej czas, nie wiedziała sama, czy robiła to dla niej świadomie, czy nie.
Zerwała się na równe nogi  i rzuciła szaleńczo się w stronę, gdzie widziała drzwi. Wpadła na nie z głuchym łoskotem, który sprawił, że jej serce przestało na chwilę bić, ale smoczyca nie zwracała uwagi. Gwałtownym szarpnięciem pociągnęła za klamkę i wpadła do środka, zamykając drzwi najciszej jak mogła.
Znajdowała się w jakimś biurze. Śmietnik, regał, na regale bałagan,  krzesło, biurko, a na biurku włączona lampka. Zgasiła ją szybko, na wypadek gdyby światło przedostawało się na zewnątrz. Wciąż dobiegały ją te same odgłosy; syczenie, skwierczenie świetlówek, odległe zamieszanie. Nasłuchiwała głosu swojej siostry, ale od niej czekała ją tylko cisza.
Oparła się o biurko i zaczęła obmyślać plan.
Myśl Maja, myśl, do cholery!

DIANA
NIE PAMIĘTAŁA, ŻEBY KIEDYKOLWIEK BYŁA TAK PRZERAŻONA jak wtedy, kiedy zorientowała się, że jej siostry nie ma obok.
- Zrób coś! – szepnęła do Adama w momencie, kiedy światła zgasły. Leżeli na podłodze za przewróconym stoiskiem smoczycy wśród rozrzuconych ogórków. Dianie przyszło na myśl, że tego świństwa nie zje już nigdy.
- Ale co? – pokryta białym pyłem twarz Adam wyglądała jak biała maska wyobrażająca przerażenie w starożytnym teatrze. – Nie byłem trenowany do walki z potworami! Zaraz tu będzie Argus, ten gość co miał nas zawieźć do Obozu. On wie jak sobie z nimi radzić.
Diana poczuła, jak przez strach przebija się złość.
- Słuchaj Adam – syknęła, prawie tak jak smoczyca grożąca im parę metrów dalej. –Skoro mojej siostry tu nie ma, znaczy, że jest tam, gdzie właśnie idzie to coś. I może być w tarapatach. Nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić jej ją zeżreć!
I nie zastanawiając się długo, chwyciła odbijającą się w nikłym świetle z zewnątrz tacę i z całej siły uderzyła o ziemię.
Szybko tego pożałowała.
Nikły zarys potwory wykręcił się groteskowo. Świecące czerwienią oczy wlepiały w nią swój wzrok, kiedy smoczyca powoli zaczęła przemieszczać się w ich stronę.
- Wstawaj – usłyszała głos Adama, kiedy chłopak złapał ją za ramię, ciągnąc do góry. Poddała się temu dotykowi, ciągle ściskając w ręku tacę. Zaczęli się cofać, jednak wolno, jakby oboje wiedzieli, że nie opłaca się biec.
- Dzieciaaaczki – zasyczała znów smoczyca, a Danie wydało się, że jej wężowy pysk wygina się w uśmiechu. – Jak miło, że wysssstawiacie się jak na tacy!
Dziewczyna zdążyła pomyśleć, że nie spodziewała się, żeby potwory miały poczucie humoru, kiedy smoczyca splunęła czymś niebezpiecznie wyglądającym jak siarka.

MAJA
MOŻE I MAJA NIE MIAŁA NAJLEPSZEGO REFLEKSU, ale zaplanowanie akcje zwykle wychodziły jej świetnie.
Gorączkowo miotała się po pokoju zaglądając po kolei do wszystkich szuflad. Okay, a zatem smoczyca miała trujący oddech. Miło by było wiedzieć w jaki sposób trujący. W każdym razie potrzebowała jakiejś maski.
Oderwała koniec spódnicy i obwiązała wokół głowy.
Jakaś broń. Niestety, w biurze walały się same długopisy, gumki recepturki i zszywacze – nic, czym można by poważnie zranić wielką gadzinę. Jej wzrok padł na obiecująco wyglądające, ostro zakończone podpórki do półek. Mogłaby użyć ich jako broni, tylko… musiała je przyczepić do opartego w kącie drewnianego mopa. Rolka taśmy klejącej, kolejny pasek materiału i gumki recepturki – tego potrzebowała, żeby zrobić broń, która przetrwa choć parę uderzeń.
Na korytarzu rozległ się dziewczęcy krzyk i Maja zamarła w pół kroku do półek, spetryfikowana przerażeniem. A później potrząsnęła głową i zabrała się do pracy.

DIANA
W OSTATNIEJ CHWILI RZUCIŁA SIĘ W BOK, odpychając  Adama na bok i unikając strugi  żółtego jadu.
Poczuła jak jej gardło pali, kiedy zaczerpnęła kolejnego łyku powietrza. Ogień. Powietrze wydawało się ogniem i Diana krzyknęła w bólu. Wszystko znów stało się zamazane, choć pył już opadł.
- Ale z ciebie zabawna dziecina, ssskarbie – Potwora zaśmiała się wysokim, świdrującym w uszach chichotem. – Tamten leży zupełnie cicho, tak jak powinien. Ale ty nie wyglądasz na sssenną,. Musisz być jedną  z tych dzieci przeklętych Olimpijczyków, prawda? Oni nigdy nie zasssypiają, nie, ale to na ich niekorzyść. -  Smoczyca pochyliła głowę i chuchnęła Dianie w twarz, co ona odczuła jakby ktoś przystawił jej centymetr przed oczy suszarkę do rąk. – Czują wszystko, kiedy umierają.
Otworzyła paszczę szeroko.

MAJA
JAKKOLWIEK IDIOTYCZNIE MIAŁO TO ZABRZMIEĆ, Maja zebrała się w sobie, aby zwrócić uwagę bestii.
- Hej, drakono! – wrzasnęła piskliwie, ściągając na moment prowizoryczną maskę z ust. Smoczyca pochylająca się nad jej siostrą podniosła łeb i obróciła się w jej stronę. Dziewczyna mogłaby przysiąść, że potwora była zdziwiona jej widokiem, jakby zapomniała o niej przez te parę minut. – Przyniosłam ci coś!
I z sercem bijącym jak szalone, pierwszy raz w życiu cisnęła trójzębem.
Broń poszybowała gładko w powietrzu i wbiła się płytko w podbrzusze smoczycy. Rzecz jasna, natychmiast wypadło i Maja poczuła jak oblewa ją zimny pot. Nie tak to miało wyglądać.
- Cholera… - mruknęła cicho pod nosem, cofając się wolno. Tymczasem smoczyca otrząsnęła się z szoku, że ta mała, pozornie bezbronna istota odważyła się ją zaatakować i powoli zaczęła sunąć w stronę Mai. Pełzła powoli, jakby rozkoszując się przerażeniem w oczach dziewczyny. Ta gorączkowo szukała jakiejś ucieczki… jakiegoś planu… ale racjonalna część umysłu zdawała sobie sprawę, że nie ma jak wygrać lub choć zremisować.
Serio? Tak ma się to skończyć? Mam umrzeć zanim jeszcze wszystko się zacznie?
Ale w następnej sekundzie potwór obrócił się w pył.

DIANA
- CZYLI… JESTEŚ NA TYM OBOZIE SZEFEM OBRONY? – spytała, a ich kierowca skinął tylko lakonicznie głową.
Siedziały z Mają na tylnym siedzeniu pomarańczowego SUV-a będącego własnością Obozu. Za oknem przemykały obrazy Nowego Yorku, ale obie dziewczyny były w  zdecydowanie zbyt wielkim szoku, żeby podziwiać widoki. Adam siedział z przodu, wciąż senny, a obok niego siedziało… coś. A raczej ktoś, Diana nie była pewna jak go nazywać. Argus, po tym jak wbił wielki spiżowy miecz w szyję smoczycy, a później wyprowadził ich na świeże powietrze, żeby jad potwory jak najszybciej opuścił ich ciało, przedstawił się jako szef ochrony obozu, do usług. Ale ciemnowłosa wciąż miała problem z zaakceptowaniem go, bo… no cóż, Argus był dość straszny. Nie dość, że niesamowicie napakowany i wysoki tak, że nawet w olbrzymim aucie terenowym musiał się garbić, to jeszcze… miał oczy wszędzie. Na całym ciele, a Diana mogłaby przysiąc, że także na języku. Wyglądał bardziej jak potwór niż jak jeden z tych „dobrych gości”. I cały czas się przez to na nie gapił.
- Dziękuję, że nas uratowałeś – powiedziała cicho Maja. Diana na chwilę odłożyła chusteczkę do demakijażu, którą usuwała z siebie resztki tynku i spojrzała uważnie na siostrę. W życiu by tego nie przyznała, ale niesamowicie zaimponowało jej to, jak szybko Maja skleciła broń i, choć nieudolnie, spróbowała ich bronić. Ona tak nie potrafiła. Jasne, gdyby dali jej do ręki broń, to nie wątpiła, że wiedziałaby jak zadać cios… nie była pewna czy i wiedziałaby kiedy i gdzie go zadać.
Argus ponownie skinął tylko głową i na parę minut zapadła cisza.
- Gdzie jesteśmy? – Adam wyprostował się nagle i zamachał rękami jakby chciał się przed czymś bronić. Później zesztywniał i rozejrzał się dookoła. – Argus, bracie, kopę lat! Przybiłbym ci piątkę, ale mogłyby cię oczy zaboleć. Uratowałeś nas? – ostatnie zdanie wypowiedział  tak, jakby pytał się co szef ochrony jadł na śniadanie.
- Powiedzmy – mruknął Argus. Satyr spojrzał się jakby z rozbawionym pobłażaniem, pokręcił głową i spojrzał na dziewczyny. Patrząc na Dianę zamrugał z dziwną miną; dodając do tego rogi i białą od gipsu twarz wyglądało to śmiesznie.
– Wow, zmyłaś makijaż. – Ciemnowłosa  zmrużyła oczy i otworzyła usta, żeby powiedzieć coś niemiłego, ale Adam odezwał się znów. – Mnie tak się podoba. Widać ci oczy.
Diana uśmiechnęła się tylko, ale nie odpowiedziała nic. Odezwała się za to Maja.
- Zachowujesz się, jakby nic się tam nie stało – stwierdziła z wyrzutem w głosie. – Satyrowie mają chronić herosów w drodze do Obozu, a ty nie zrobiłeś nic.
- Przepraszam. –Adam skrzywił się i Diana w jednej sekundzie zobaczyła, że pod maską luzaka chłopak miał w sobie więcej poczucia winy i przestraszenia niż mogłoby się wydawać. -  Ale ja w zasadzie to nie jestem na służbie. Od dwóch, trzech lat siedzę na tyłku w Polsce jako pośrednik. Przywiozłem was tylko dlatego, że przez przypadek znalazłem się w centrum całej sprawy. Nie umiem walczyć – przegryzł wargę – i  nigdy wcześniej nie byłem postawiony w takiej sytuacji. Prawdę mówiąc, bałem się wtedy bardziej niż kiedykolwiek.
Diana poczuła jak serce ją ściska, kiedy patrzyła w ściągniętą zmartwieniem twarz chłopaka. Nie wiedziała, jak czuje się przywódca, jako że nigdy nim nie była. To Maja jak już kandydowała na przewodniczącą, czy zostawała grupową na obozach. Ciemnowłosa może i była popularniejsza, ale…wolała trzymać się z boku. No i była powszechnie uważana za sukę, ale to był bardziej wybór niż jakiekolwiek inne okoliczności.
Reszta podróży upłynęła im na śmianiu się z nie zawsze  trafionych, czasami trochę zboczonych kawałów Adama. Argus, potworny facet, śmiał się z nich szeroko, a nawet Maja uśmiechnęła się parę razy pomimo paskudnego humoru. To było coś, co miały obie; łatwość przebywania z chłopakami i poczucie humoru na poziomie trzynastolatka. Ale tak jak Maja, pomimo wielu sympatii, nigdy nie znalazła odwzajemnionej miłości. Diana umawiała się częściej, ale musiała przyznać z perspektywy czasu, że te związki nigdy nie miały w sobie „tego czegoś”.
- A oto i on – rozmarzony głos Adama przerwał jej rozmyślania. – Obóz Półkrwi.
Zatrzymali się u stóp wzgórza i Diana wyszła na zalaną słońcem trawę. Sięgnęła po plecaczek, rozglądając się dookoła. Nie myślała, że w stanie Nowy York jest tyle słońca nawet o tej porze roku.  Ale łąki dookoła wydawały się być żyzne i kwieciste, a na szczycie wzniesienia rosła wysoka, majestatyczna sosna z czymś, co wyglądało jak żółta, owcza wełna.
- Czy to jest żółta skóra barana? Runo, czy jak  to się tam nazywa? – spytała siostrę idącą pod górę z jakąś nagła radością na twarzy.
- Tak, to Złote Runo. Jazon,  jeden z herosów, zdobył je podczas swojej wielkiej wyprawy, ponieważ ma olbrzymią moc i krótko mówiąc, chroni miejsce przed potworami. Dawniej robiła to sosna, bo była w niej jedna heroska, córka Zeusa, ale to inna historia.
Diana gapiła się moment na siostrę, ale ta nie wydawała się żartować.
- Popieprzony ten nowy świat – mruknęła tylko i zaczęła wspinać się na wzgórze.
To, co zobaczyła na szczycie, zaparło jej dech w piersi.
Kiedy Maja powiedziała, że to miejsce przypomina zwykły obóz z paroma greckimi wstawkami, wyobrażała sobie ciemną ścieżkę z paroma budynkami z filmu, w którym widać było ograniczony budżet. Ale to, co było w dolinie pod nimi, było o wiele, wiele piękniejsze i oszołamiające.
Na lewo był las, zajmujący jakąś jedną czwartą powierzchni. Koło lasu, bliżej wzgórza ciągnęły się pola jakichś owoców na krzaczkach, natomiast na styku lasu i brzegu oceany był olbrzymi plac z może dwudziestoma domkami. Wyglądały tak, jakby na początku było ich tylko dwanaście, ustawionych w podkowę, ale później ktoś postanowił dobudować paręnaście więcej. Dalej budynki były bardziej rozrzucone jak zabawki na podłodze, ale nawet z takiej odległości można było zauważyć, że każdy z nich to osobne dzieło sztuki. Widziała też arenę, na której walczyło dwoje małych ludzików, stajnie i coś, co niebezpiecznie wyglądało na ściankę wspinaczkową z płynna lawą pod spodem.
- Robi wrażenie – stwierdziła, a jej głos załamał się jakoś, kiedy spojrzała na siostrę, wpatrzoną w dolinę z jakimś tęsknym wyrazem twarzy. Jej czarne oczy zalśniły w słońcu i Dianę przeszedł dreszcz, kiedy pomyślała, że może przez cały ten czas jej niezwykłe tęczówki były ściśle powiązane z ich wciąż okrytym tajemnicą pochodzeniem.
- I nagle sprawia, że to wszystko staje się prawdziwe – cicho stwierdziła Maja, jakby dopiero zobaczenie tego wszystkiego udowodniło, że bogowie istnieją lepiej niż wielki smok. Popatrzyła na Dianę i uśmiechnęła się lekko. - Choć wciąż się czuję jakbyśmy trafiły do filmu.
 MAJA

- Nikogo tam nie ma – usłyszały zza swoich pleców i obie dziewczyny obróciły się, żeby zobaczyć Adama zbiegającego po schodkach werandy olbrzymiego, białego domu stojącego kawałek dalej. Argus gdzieś znikł. – Pewnie wciąż są na śniadaniu czy coś. Musimy iść na stołówkę. - uśmiechnął się do Mai szeroko, a ta poczuła jak w żołądku ściska ją ekscytacja. – Czekajcie tylko, aż spotkacie pana D., Chejrona i Percy’ego.  Żywe legendy! A raczej mity.
Tego ostatniego spotkali znacznie szybciej niż się Maja spodziewała.
Szli właśnie w dół zbocza w kierunku odkrytego placu, gdzie kręciło się najwięcej ludzi, kiedy parę  metrów przed nimi coś  uderzyło o ziemię i  wybuchło.
Maja poczuła tylko jak jej stopy odrywają się od ziemi, a ona sam upada kawałek dalej, jej głowa uderza głucho ziemię. Dzwoniło jej w uszach, a w polu widzenia pojawiły się mroczki, jednak była w stanie wyprostować się i usiąść. Popatrzyła na prawo, czując jak wszystko się chwieje.  Adam upadł tuz koło niej i teraz rozmasowywał tył głowy, klnąc głośno po polsku. Sam. W nagłym przypływie paniki gorączkowo obróciła głowę, co sprawiło że zawroty głowy stały się jeszcze gorsze, szukając wzrokiem siostry. Była tam. Łapała wciąż równowagę, ale nie upadła tak jak oni. Twardo stała na ziemi… a raczej w ziemi. Maja poczuła jak jakieś paskudne uczucie chwyta ją za gardło, kiedy zobaczyła, że Diana stałą po kostki w ziemi. Nie w dziurze; kostki dziewczyny zdawały się wychodzić z ziemi jak pień jakiegoś drzewa i to było cholernie przerażające. Ale jej siostra zdawała się tego nie widzieć. Stała z oszołomionym wyrazem twarzy i jedną rękę przyciskała do twarzy jak omdlewająca panienka. Wszystko było przerażająco ciche/ Jakby eksplozja odebrała Mai słuch.
Wtedy usłyszała nowy dźwięk.
Obróciła głowę. Leciał na nich pocisk; nie, nie na nich, widać było że ominie ją i Adama. Ale Diana stała  dokładnie na linii strzałopodobnego pocisku lecącego jak ociężały owad i bzyczącego jak szerszeń.  I nie ruszała się, choć Maja widziała, że spostrzegła strzałę. Jak stup soli biernie patrzyła w oko śmierci.
Bladowłosa poczuła jak przez jej żyły biegnie adrenalina, kiedy próbowała zerwać się na nogi. Jednak jej nogi zdawały się odmawiać posłuszeństwa. Kiedy tylko próbowała stanąć pewnie, upadła. Świat kręcił się dookoła, oczy zaszły jej łzami.

Zdawało się, że widzi jakąś beżowo-niebieską plamę koło jej siostry, zanim strzała trafiła w miejsce gdzie stała Diana. 



Trudno czasami napisać choć jedno słowo.
xoxo
Serafino