MAJA
OCZYWIŚCIE, JAK ZWYKLE TO Z HEROSAMI BYWA, coś musiało
się sknocić.
Do Nowego Yorku przybyli w nocy. Tłum ludzi posuwał się
miarowo po korytarzu lotniska, kiedy cała ich trójka zmierzała w stronę wyjścia,
gdzie miał czekać na nich transport. Hałas
był ogłuszający i Maja z lekkim szokiem
przypatrywała się twarzom mijających ich ludzi. Tak bardzo się śpieszyli, nawet
o czwartej nad ranem, każdy innej narodowości, ze słuchawkami w uszach, ubrani
w różnych kolorach i stylach. Czuła się taka maleńka, na obcym lotnisku,
otoczona obcym językiem i różnokolorowymi wystawami obcych jej sklepów. Razem z
Dianą ślepo jak owce podążały za Adamem, wyglądającym na przyzwyczajonego do
tego zgiełku.
Dopiero teraz ogarnęły ją wątpliwości.
Boże, znajdowała się na drugim końcu świata, a rodzice
jej i jej siostry pewnie umierali z niepokoju gdzie one są. Podróżowała na
podrobionych Mgłą (ciągle nie mogła zrozumieć, jak Adam załatwił to wszystko
tak szybko)fałszywych papierach. Komórki wyrzuciły jeszcze w Warszawie, żeby
nie można było ich wytropić, a ciągle była jak na
widelcu dla jakiś potworów. I to wszystko stało się tak cholernie prawdziwe, że
cały jej świat zdawał się wirować.
Skręcili w jakiś korytarz, gdzie było mniej ludzi, a na
końcu widziała drzwi prowadzące na zewnątrz. I wtedy to się stało.
- Mieliby państwo może ochotę na ogóreczka? -stojąca za zielonym stoiskiem hostessa
częstowała przechodzących małymi
korniszonami, wietrząc przy tym zęby. Była ładna: miała ciemne, proste włosy
upięte w kok, twarz w kształcie serca i
lekko migdałowe, ciemne oczy. Do nich uśmiechała się szczególnie szeroko, jakby
widząc, że ta trójka młodych ludzi nie ominie jej tak łatwo jak zgryźliwi
nowojorczycy.
- Nie, dziękuję - -mrukliwym tonem odpowiedział Adam, nie
patrząc się nawet na dziewczynę. Ta jednak wystawiła rękę w której nie trzymała
tacy z ogórkami i zatrzymała go w miejscu, trzymając za ramię. Dziewczyny wyhamowały gwałtownie za nim, a Maja poczuła
jak po kręgosłupie przebiega jej dreszcz. Coś jej się w tym nie podobało.
Kobieta miała długie paznokcie, ciemnozielone
i obcięte w szpic, a ona po prostu nie mogłą ścierpięć, jak ktoś miał
takie paznokcie. Tak łatwo było nimi zranić drugiego człowieka, choćby
przypadkowo.
- Nalegam – powiedziała hostessa cukierkowym tonom, ciągle
trzymając chłopaka za ramię. Ten spojrzał jej w twarz i przyjrzał się uważnie.
- Powiedziałem, że nie chce - stwierdził twardo, strząsając jej szczupłą
dłoń z ramienia, ale w jego oczach nagle odbił się strach, kiedy kobieta
zmrużyła oczy.
- Nie? – hostessa przez chwilę stała z wyrazem
niezrozumienia na twarzy. Później jednak odstawiła tace na blat, za którym
stała, przeszła na jego przód i wzięła się pod boki jak matka karcąca dziecko.
– Chyba mnie państwo nie zrozumieli. Powiedziałam, żebyście wzięli ogóreczka.
- Jesteśmy uczuleni wszyscy na produkty konserwowe –
Diana, dotychczas stojąca nieruchomo za Mają, wystąpiła do przodu i chwyciła
siostrę za rękę, ciągnąć ją w stronę drzwi. Bladowłosa spojrzała na siostrę ze
zdziwieniem. Przez ostatnich parę godzin Diana wydawała się przestraszona i
zagubiona. Teraz, w obliczu czegoś, co obie czuły, że jest zagrożeniem, nagle
powróciła dawna Diana, która napastliwych obcych zjadała na śniadanie i
wykłócała się ze starszymi o każdą drobnostkę.
- Nie sądzę, żebyście wszyscy byli uczuleni, dzieciaczki
– kobieta pochyliła się w ich stronę. Nagle Mai wydało się że jest bardzo
wysoka; choć była pochylona wpół, jej twarz wisiała na poziomie ich twarzy. Puls
jej przyśpieszył, kiedy kobieta odetchnęła głęboko, kręcąc lekko głową. Ten
oddech pachniał dżemem, świeżymi, kruchymi ciasteczkami i czekoladą, ale
Maja i tak poczuła jak wstrząsa nią
obrzydzenie. Zapiekły ją oczy.
Poprzez łzy zalewające jej pole widzenia, zobaczyła jak
Adam cofa się raptownie, jedną ręką przecierając oczy, drugą ciągnąc za sobą
Dianę, która wydała z siebie cichy pisk.
- Drakona – wyszeptał z przerażeniem, dysząc ciężko –
Trujący oddech.
Maja podniosła głowę, mrugając gwałtownie. Wszystko było
zamazane, jednak mogła zobaczyć nad sobą wielki, zielony kształt, wydłużony jak
wąż, ale z jaśniejszymi płatami skóry z boku. W miarę jak powracała jej ostrość
wzroku z feerii barw wyłaniały się szczegóły zmieniającego się wciąż potwora.
Miał, lub raczej miała, spłaszczoną
głowę węża z czerwonymi oczami. Cała szmaragdowa, usłana była fioletowymi
plamkami, jak małymi siniakami, które ciągnęły się całą długość potężnej szyi.
Jej ciało był łuskowate, łącznie z ogromnymi, szpiczasto zakończonymi
skrzydłami przecinanymi cienką błoną. Nie miała nóg, pełzała na gadzim tułowiu
wspomagając się tylko ruchami silnego ogona, którym postanowiła walnąć w ścianę
w momencie w którym Maja skończyła oględziny.
Dziewczynę odrzuciło w bok kiedy część ściany runęła, a
odłamki poleciały we wszystkie strony. Wylądowało ciężko na plecach, aż poczuła
jak bąbelki powietrza uciekają jej na chwilę z płuc. Światła na chwilę
przygasły; gdzieś rozległ się krzyk.
- Dzieciaaaaczki – lepki, syczący głos rozległ się gdzieś
wysoko nad głową Mai, ale dziewczyna znów była oślepiona, tym razem przez
wirujący w powietrzu cement. Z nagłą paniką, którą odczuła w szaleńczo bijącym
pulsie i drżącym jak rozgotowane spaghetti ramieniu, odczołgała się byle dalej
od głosu, rozglądając się na boki za
Adamem i Dianą, których nie było widać. W ustach czuła miedziany smak krwi
płynącej z rozciętej wargi. – Oj chodźcie! Zjedlibyście jednego ogóreczka, i
byłoby po ssssprawie. Ale teraz? Muszę wasssss zabić. I po co?
W tym momencie światła zgasły kompletnie, a Maja
zobaczyła oczy smoczycy świecące w mroku. Była za blisko.
Ale zdała sprawę z czegoś dziwnego i aż gwałtownie
zaczerpnęła powietrza, sprawiając że pył ze zburzonej ściany podrażnił jej przewody oddechowe. Chociaż
w głębi korytarza było ciemno jak w grobie, jedynie w oddali malowała się
szarość poranka za przeszklonymi drzwiami, ona widziała więcej niż tylko oczy potwory. Może nie tak dobrze, jak w
ciągu dnia, ale była w stanie powiedzieć gdzie co jest gdzie. Przedmioty zdawały się jaśnieć lekko
jak w noktowizorze.
Widziała smoczycę, która była bliżej i bliżej.
Nagle w dalszej części korytarza, tej bliżej drzwi na
zewnątrz, rozległ się huk, jakby metalową tacą uderzono o ziemię. Maja zdążyła
tylko zobaczyć bladą rękę ciskającą przedmiotem.
Drakona obróciła głowę w tamtą stronę i zasyczała groźnie. Chorobliwie-zielone
cielsko oddaliło się i Maja poczuła, że to jest jej szansa. Siostra kupowała
jej czas, nie wiedziała sama, czy robiła to dla niej świadomie, czy nie.
Zerwała się na równe nogi i rzuciła szaleńczo się w stronę, gdzie
widziała drzwi. Wpadła na nie z głuchym łoskotem, który sprawił, że jej serce
przestało na chwilę bić, ale smoczyca nie zwracała uwagi. Gwałtownym
szarpnięciem pociągnęła za klamkę i wpadła do środka, zamykając drzwi najciszej
jak mogła.
Znajdowała się w jakimś biurze. Śmietnik, regał, na
regale bałagan, krzesło, biurko, a na
biurku włączona lampka. Zgasiła ją szybko, na wypadek gdyby światło
przedostawało się na zewnątrz. Wciąż dobiegały ją te same odgłosy; syczenie,
skwierczenie świetlówek, odległe zamieszanie. Nasłuchiwała głosu swojej
siostry, ale od niej czekała ją tylko cisza.
Oparła się o biurko i zaczęła obmyślać plan.
Myśl Maja, myśl, do cholery!
DIANA
NIE PAMIĘTAŁA, ŻEBY KIEDYKOLWIEK BYŁA TAK PRZERAŻONA jak
wtedy, kiedy zorientowała się, że jej siostry nie ma obok.
- Zrób coś! – szepnęła do Adama w momencie, kiedy światła
zgasły. Leżeli na podłodze za przewróconym stoiskiem smoczycy wśród
rozrzuconych ogórków. Dianie przyszło na myśl, że tego świństwa nie zje już
nigdy.
- Ale co? – pokryta białym pyłem twarz Adam wyglądała jak
biała maska wyobrażająca przerażenie w starożytnym teatrze. – Nie byłem
trenowany do walki z potworami! Zaraz tu będzie Argus, ten gość co miał nas
zawieźć do Obozu. On wie jak sobie z nimi radzić.
Diana poczuła, jak przez strach przebija się złość.
- Słuchaj Adam – syknęła, prawie tak jak smoczyca grożąca
im parę metrów dalej. –Skoro mojej siostry tu nie ma, znaczy, że jest tam,
gdzie właśnie idzie to coś. I może być w tarapatach. Nie mam najmniejszego
zamiaru pozwolić jej ją zeżreć!
I nie zastanawiając się długo, chwyciła odbijającą się w nikłym
świetle z zewnątrz tacę i z całej siły uderzyła o ziemię.
Szybko tego pożałowała.
Nikły zarys potwory wykręcił się groteskowo. Świecące
czerwienią oczy wlepiały w nią swój wzrok, kiedy smoczyca powoli zaczęła
przemieszczać się w ich stronę.
- Wstawaj – usłyszała głos Adama, kiedy chłopak złapał ją
za ramię, ciągnąc do góry. Poddała się temu dotykowi, ciągle ściskając w ręku
tacę. Zaczęli się cofać, jednak wolno, jakby oboje wiedzieli, że nie opłaca się
biec.
- Dzieciaaaczki – zasyczała znów smoczyca, a Danie wydało
się, że jej wężowy pysk wygina się w uśmiechu. – Jak miło, że wysssstawiacie
się jak na tacy!
Dziewczyna zdążyła pomyśleć, że nie spodziewała się, żeby
potwory miały poczucie humoru, kiedy smoczyca splunęła czymś niebezpiecznie
wyglądającym jak siarka.
MAJA
MOŻE I MAJA NIE MIAŁA NAJLEPSZEGO REFLEKSU, ale zaplanowanie
akcje zwykle wychodziły jej świetnie.
Gorączkowo miotała się po pokoju zaglądając po kolei do
wszystkich szuflad. Okay, a zatem smoczyca miała trujący oddech. Miło by było
wiedzieć w jaki sposób trujący. W każdym razie potrzebowała jakiejś maski.
Oderwała koniec spódnicy i obwiązała wokół głowy.
Jakaś broń. Niestety, w biurze walały się same długopisy,
gumki recepturki i zszywacze – nic, czym można by poważnie zranić wielką
gadzinę. Jej wzrok padł na obiecująco wyglądające, ostro zakończone podpórki do
półek. Mogłaby użyć ich jako broni, tylko… musiała je przyczepić do opartego w
kącie drewnianego mopa. Rolka taśmy klejącej, kolejny pasek materiału i gumki
recepturki – tego potrzebowała, żeby zrobić broń, która przetrwa choć parę
uderzeń.
Na korytarzu rozległ się dziewczęcy krzyk i Maja zamarła
w pół kroku do półek, spetryfikowana przerażeniem. A później potrząsnęła głową
i zabrała się do pracy.
DIANA
W OSTATNIEJ CHWILI RZUCIŁA SIĘ W BOK, odpychając Adama na bok i unikając strugi żółtego jadu.
Poczuła jak jej gardło pali, kiedy zaczerpnęła kolejnego
łyku powietrza. Ogień. Powietrze wydawało się ogniem i Diana krzyknęła w bólu.
Wszystko znów stało się zamazane, choć pył już opadł.
- Ale z ciebie zabawna dziecina, ssskarbie – Potwora
zaśmiała się wysokim, świdrującym w uszach chichotem. – Tamten leży zupełnie
cicho, tak jak powinien. Ale ty nie wyglądasz na sssenną,. Musisz być
jedną z tych dzieci przeklętych
Olimpijczyków, prawda? Oni nigdy nie zasssypiają, nie, ale to na ich
niekorzyść. - Smoczyca pochyliła głowę i
chuchnęła Dianie w twarz, co ona odczuła jakby ktoś przystawił jej centymetr
przed oczy suszarkę do rąk. – Czują wszystko, kiedy umierają.
Otworzyła paszczę szeroko.
MAJA
JAKKOLWIEK IDIOTYCZNIE MIAŁO TO ZABRZMIEĆ, Maja zebrała
się w sobie, aby zwrócić uwagę bestii.
- Hej, drakono! – wrzasnęła piskliwie, ściągając na
moment prowizoryczną maskę z ust. Smoczyca pochylająca się nad jej siostrą
podniosła łeb i obróciła się w jej stronę. Dziewczyna mogłaby przysiąść, że
potwora była zdziwiona jej widokiem, jakby zapomniała o niej przez te parę
minut. – Przyniosłam ci coś!
I z sercem bijącym jak szalone, pierwszy raz w życiu
cisnęła trójzębem.
Broń poszybowała gładko w powietrzu i wbiła się płytko w
podbrzusze smoczycy. Rzecz jasna, natychmiast wypadło i Maja poczuła jak oblewa
ją zimny pot. Nie tak to miało wyglądać.
- Cholera… - mruknęła cicho pod nosem, cofając się wolno.
Tymczasem smoczyca otrząsnęła się z szoku, że ta mała, pozornie bezbronna
istota odważyła się ją zaatakować i powoli zaczęła sunąć w stronę Mai. Pełzła
powoli, jakby rozkoszując się przerażeniem w oczach dziewczyny. Ta gorączkowo
szukała jakiejś ucieczki… jakiegoś planu… ale racjonalna część umysłu zdawała
sobie sprawę, że nie ma jak wygrać lub choć zremisować.
Serio? Tak ma się to skończyć?
Mam umrzeć zanim jeszcze wszystko się zacznie?
Ale w następnej sekundzie potwór obrócił się w pył.
DIANA
- CZYLI… JESTEŚ NA TYM OBOZIE SZEFEM OBRONY? – spytała, a
ich kierowca skinął tylko lakonicznie głową.
Siedziały z Mają na tylnym siedzeniu pomarańczowego SUV-a
będącego własnością Obozu. Za oknem przemykały obrazy Nowego Yorku, ale obie
dziewczyny były w zdecydowanie zbyt
wielkim szoku, żeby podziwiać widoki. Adam siedział z przodu, wciąż senny, a
obok niego siedziało… coś. A raczej ktoś, Diana nie była pewna jak go nazywać.
Argus, po tym jak wbił wielki spiżowy miecz w szyję smoczycy, a później
wyprowadził ich na świeże powietrze, żeby jad potwory jak najszybciej opuścił
ich ciało, przedstawił się jako szef ochrony obozu, do usług. Ale ciemnowłosa
wciąż miała problem z zaakceptowaniem go, bo… no cóż, Argus był dość straszny.
Nie dość, że niesamowicie napakowany i wysoki tak, że nawet w olbrzymim aucie
terenowym musiał się garbić, to jeszcze… miał oczy wszędzie. Na całym ciele, a
Diana mogłaby przysiąc, że także na języku. Wyglądał bardziej jak potwór niż
jak jeden z tych „dobrych gości”. I cały czas się przez to na nie gapił.
- Dziękuję, że nas uratowałeś – powiedziała cicho Maja.
Diana na chwilę odłożyła chusteczkę do demakijażu, którą usuwała z siebie
resztki tynku i spojrzała uważnie na siostrę. W życiu by tego nie przyznała,
ale niesamowicie zaimponowało jej to, jak szybko Maja skleciła broń i, choć
nieudolnie, spróbowała ich bronić. Ona tak nie potrafiła. Jasne, gdyby dali jej
do ręki broń, to nie wątpiła, że wiedziałaby jak zadać cios… nie była pewna czy
i wiedziałaby kiedy i gdzie go zadać.
Argus ponownie skinął tylko głową i na parę minut zapadła
cisza.
- Gdzie jesteśmy? – Adam wyprostował się nagle i zamachał
rękami jakby chciał się przed czymś bronić. Później zesztywniał i rozejrzał się
dookoła. – Argus, bracie, kopę lat! Przybiłbym ci piątkę, ale mogłyby cię oczy
zaboleć. Uratowałeś nas? – ostatnie zdanie wypowiedział tak, jakby pytał się co szef ochrony jadł na
śniadanie.
- Powiedzmy – mruknął Argus. Satyr spojrzał się jakby z
rozbawionym pobłażaniem, pokręcił głową i spojrzał na dziewczyny. Patrząc na
Dianę zamrugał z dziwną miną; dodając do tego rogi i białą od gipsu twarz
wyglądało to śmiesznie.
– Wow, zmyłaś makijaż. – Ciemnowłosa zmrużyła oczy i otworzyła usta, żeby
powiedzieć coś niemiłego, ale Adam odezwał się znów. – Mnie tak się podoba.
Widać ci oczy.
Diana uśmiechnęła się tylko, ale nie odpowiedziała nic.
Odezwała się za to Maja.
- Zachowujesz się, jakby nic się tam nie stało –
stwierdziła z wyrzutem w głosie. – Satyrowie mają chronić herosów w drodze do
Obozu, a ty nie zrobiłeś nic.
- Przepraszam. –Adam skrzywił się i Diana w jednej
sekundzie zobaczyła, że pod maską luzaka chłopak miał w sobie więcej poczucia
winy i przestraszenia niż mogłoby się wydawać. - Ale ja w zasadzie to nie jestem na służbie.
Od dwóch, trzech lat siedzę na tyłku w Polsce jako pośrednik. Przywiozłem was
tylko dlatego, że przez przypadek znalazłem się w centrum całej sprawy. Nie
umiem walczyć – przegryzł wargę – i
nigdy wcześniej nie byłem postawiony w takiej sytuacji. Prawdę mówiąc,
bałem się wtedy bardziej niż kiedykolwiek.
Diana poczuła jak serce ją ściska, kiedy patrzyła w
ściągniętą zmartwieniem twarz chłopaka. Nie wiedziała, jak czuje się przywódca,
jako że nigdy nim nie była. To Maja jak już kandydowała na przewodniczącą, czy
zostawała grupową na obozach. Ciemnowłosa może i była popularniejsza,
ale…wolała trzymać się z boku. No i była powszechnie uważana za sukę, ale to
był bardziej wybór niż jakiekolwiek inne okoliczności.
Reszta podróży upłynęła im na śmianiu się z nie
zawsze trafionych, czasami trochę
zboczonych kawałów Adama. Argus, potworny facet, śmiał się z nich szeroko, a
nawet Maja uśmiechnęła się parę razy pomimo paskudnego humoru. To było coś, co
miały obie; łatwość przebywania z chłopakami i poczucie humoru na poziomie
trzynastolatka. Ale tak jak Maja, pomimo wielu sympatii, nigdy nie znalazła
odwzajemnionej miłości. Diana umawiała się częściej, ale musiała przyznać z
perspektywy czasu, że te związki nigdy nie miały w sobie „tego czegoś”.
- A oto i on – rozmarzony głos Adama przerwał jej
rozmyślania. – Obóz Półkrwi.
Zatrzymali się u stóp wzgórza i Diana wyszła na zalaną
słońcem trawę. Sięgnęła po plecaczek, rozglądając się dookoła. Nie myślała, że
w stanie Nowy York jest tyle słońca nawet o tej porze roku. Ale łąki dookoła wydawały się być żyzne i
kwieciste, a na szczycie wzniesienia rosła wysoka, majestatyczna sosna z czymś,
co wyglądało jak żółta, owcza wełna.
- Czy to jest żółta skóra barana? Runo, czy jak to się tam nazywa? – spytała siostrę idącą pod
górę z jakąś nagła radością na twarzy.
- Tak, to Złote Runo. Jazon, jeden z herosów, zdobył je podczas swojej
wielkiej wyprawy, ponieważ ma olbrzymią moc i krótko mówiąc, chroni miejsce
przed potworami. Dawniej robiła to sosna, bo była w niej jedna heroska, córka
Zeusa, ale to inna historia.
Diana gapiła się moment na siostrę, ale ta nie wydawała
się żartować.
- Popieprzony ten nowy świat – mruknęła tylko i zaczęła
wspinać się na wzgórze.
To, co zobaczyła na szczycie, zaparło jej dech w piersi.
Kiedy Maja powiedziała, że to miejsce przypomina zwykły
obóz z paroma greckimi wstawkami, wyobrażała sobie ciemną ścieżkę z paroma
budynkami z filmu, w którym widać było ograniczony budżet. Ale to, co było w dolinie
pod nimi, było o wiele, wiele piękniejsze i oszołamiające.
Na lewo był las, zajmujący jakąś jedną czwartą
powierzchni. Koło lasu, bliżej wzgórza ciągnęły się pola jakichś owoców na
krzaczkach, natomiast na styku lasu i brzegu oceany był olbrzymi plac z może
dwudziestoma domkami. Wyglądały tak, jakby na początku było ich tylko
dwanaście, ustawionych w podkowę, ale później ktoś postanowił dobudować paręnaście
więcej. Dalej budynki były bardziej rozrzucone jak zabawki na podłodze, ale
nawet z takiej odległości można było zauważyć, że każdy z nich to osobne dzieło
sztuki. Widziała też arenę, na której walczyło dwoje małych ludzików, stajnie i
coś, co niebezpiecznie wyglądało na ściankę wspinaczkową z płynna lawą pod
spodem.
- Robi wrażenie – stwierdziła, a jej głos załamał się
jakoś, kiedy spojrzała na siostrę, wpatrzoną w dolinę z jakimś tęsknym wyrazem
twarzy. Jej czarne oczy zalśniły w słońcu i Dianę przeszedł dreszcz, kiedy
pomyślała, że może przez cały ten czas jej niezwykłe tęczówki były ściśle powiązane
z ich wciąż okrytym tajemnicą pochodzeniem.
- I nagle sprawia, że to wszystko staje się prawdziwe –
cicho stwierdziła Maja, jakby dopiero zobaczenie tego wszystkiego udowodniło,
że bogowie istnieją lepiej niż wielki smok. Popatrzyła na Dianę i uśmiechnęła
się lekko. - Choć wciąż się czuję jakbyśmy trafiły do filmu.
MAJA
- Nikogo tam nie ma – usłyszały zza swoich pleców i obie
dziewczyny obróciły się, żeby zobaczyć Adama zbiegającego po schodkach werandy
olbrzymiego, białego domu stojącego kawałek dalej. Argus gdzieś znikł. – Pewnie
wciąż są na śniadaniu czy coś. Musimy iść na stołówkę. - uśmiechnął się do Mai
szeroko, a ta poczuła jak w żołądku ściska ją ekscytacja. – Czekajcie tylko, aż
spotkacie pana D., Chejrona i Percy’ego. Żywe legendy! A raczej mity.
Tego ostatniego spotkali znacznie szybciej niż się Maja
spodziewała.
Szli właśnie w dół zbocza w kierunku odkrytego placu,
gdzie kręciło się najwięcej ludzi, kiedy parę
metrów przed nimi coś uderzyło o
ziemię i wybuchło.
Maja poczuła tylko jak jej stopy odrywają się od ziemi, a
ona sam upada kawałek dalej, jej głowa uderza głucho ziemię. Dzwoniło jej w
uszach, a w polu widzenia pojawiły się mroczki, jednak była w stanie
wyprostować się i usiąść. Popatrzyła na prawo, czując jak wszystko się chwieje.
Adam upadł tuz koło niej i teraz
rozmasowywał tył głowy, klnąc głośno po polsku. Sam. W nagłym przypływie paniki
gorączkowo obróciła głowę, co sprawiło że zawroty głowy stały się jeszcze
gorsze, szukając wzrokiem siostry. Była tam. Łapała wciąż równowagę, ale nie
upadła tak jak oni. Twardo stała na ziemi… a raczej w ziemi. Maja poczuła jak
jakieś paskudne uczucie chwyta ją za gardło, kiedy zobaczyła, że Diana stałą po
kostki w ziemi. Nie w dziurze; kostki dziewczyny zdawały się wychodzić z ziemi
jak pień jakiegoś drzewa i to było cholernie przerażające. Ale jej siostra
zdawała się tego nie widzieć. Stała z oszołomionym wyrazem twarzy i jedną rękę
przyciskała do twarzy jak omdlewająca panienka. Wszystko było przerażająco
ciche/ Jakby eksplozja odebrała Mai słuch.
Wtedy usłyszała nowy dźwięk.
Obróciła głowę. Leciał na nich pocisk; nie, nie na nich,
widać było że ominie ją i Adama. Ale Diana stała dokładnie na linii strzałopodobnego pocisku lecącego
jak ociężały owad i bzyczącego jak szerszeń. I nie ruszała się, choć Maja widziała, że spostrzegła
strzałę. Jak stup soli biernie patrzyła w oko śmierci.
Bladowłosa poczuła jak przez jej żyły biegnie adrenalina,
kiedy próbowała zerwać się na nogi. Jednak jej nogi zdawały się odmawiać
posłuszeństwa. Kiedy tylko próbowała stanąć pewnie, upadła. Świat kręcił się
dookoła, oczy zaszły jej łzami.
Zdawało się, że widzi jakąś beżowo-niebieską plamę koło
jej siostry, zanim strzała trafiła w miejsce gdzie stała Diana.
Trudno czasami napisać choć jedno słowo.
xoxo
Serafino
Osobiście kocham "Percy'ego Jacksona", więc od razu, bez żadnego wahania, połknęłam cały rozdzialik i ahh.♥ ^^
OdpowiedzUsuńMasz cudowne pomysły! :D Spotkanie z Drakoną musiało być przerażające, ale podziwiam Maję, że zachowała zimną krew i próbowała z nią walczyć trójzębem :D
Uff, jak dobrze, że Argus w ostatniej chwili tak bohatersko ją uratował :)
Ale końcówka rozdziału.. Jezu, co to jest?! Jaki pocisk?! Jakie.. wtff!
Mam nadzieję, że nikogo nie zabijesz, ani nic, bo polubiłam wszystkich bohaterów :(
Masz bardzo fajny styl pisania, myślałaś może o zamówieniu jakiegoś szablonu? :)
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie:*
itisnotourloveaiff.blogspot.com
Mall
Proszę o przeczytanie informacji na Recenzowisku,
OdpowiedzUsuńhttp://recenzowisko-blogow.blogspot.com/2015/10/uwaga-bardzo-wazne.html
Proszę pisz dalej <3 zakochalam się w twoim style pisania i twojej kreatywności <3
OdpowiedzUsuń