czwartek, 19 listopada 2015

ROZDZIAŁ CZWARTY - DZIELIMY TEN SAM DOMEK


DIANA

ZACISKAŁA MOCNO OCZY.
Uderzenie odrzuciło ją parę metrów w tył, kiedy jakieś obce, rozwarte  ramiona zderzyły się z jej talią, oplatając ją ciasno i zwalając na ziemię. Strzała wybuchła w kontakcie z ziemią tam, gdzie jeszcze sekundę wcześniej stała Diana, sprawiając, że świdrujący dźwięk w jej głowie stał się jeszcze bardziej donośny.
Czegoś nie rozumiała. Widziała strzałę lecącą na nią i była pewna, że zaraz zginie.
- Na Posejdona, Leo, wyłącz to ustrojstwo! – usłyszała nad głową męski głos i uśmiechnęła się lekko. Czyli to jednak był sen. Realistyczniejszy od rzeczywistości i zadziwiająco pozwalający na odczuwanie bólu, ale musiała śnić, bo przysięgłaby, że leży na niej jakiś chłopak. Bez koszulki i spocony w tak przyjemny sposób jak tylko przyjemny mógł być pot  chłopaka. Teraz musiała tylko otworzyć oczy i znajdzie się w swoim łóżku, a Maja będzie chrapać po drugiej stronie pokoju. W zasadzie, ten dźwięk przypominający jakąś charczącą machinę, który właśnie zabrzmiał krótko i ucichł to pewnie jej krzywa przegroda nosowa.
Otworzyła oczy i zobaczyła twarz chłopaka z oczami jak ocean.
Te oczy przyciągały wzrok. Były przepiękne, o niespotykanej barwie i gdyby Diana zobaczyła je na zdjęciu, stwierdziłaby, że zostały solidnie podrasowane. Nie umiała stwierdzić, czy te tęczówki były bardziej zielone, czy niebieskie, czy szare – kłębiły się w nich wszystkie te kolory. Ale oczy nie były jedyną rzeczą wartą w nim uwagi. Jego włosy były czarne, ale nie jak literacko nadużywane skrzydła kruka czy węgiel, ale bardziej jak ciemne, mokre drewno. Tego samego odcienia były średnio grube, wygięte w złości brwi i krótki zarost pokrywający szczupłą, lecz męską szczękę. Miał prosty nos, bez tej wydatnej  gulki na końcu której Diana szczerze nie znosiła. A jego usta… te usta. One były po prostu niesamowicie seksowne i dziewczyna nie miała pojęcia jak inaczej mogłaby je opisać.
Spojrzał na nią. Z troską.
- Nic ci nie jest? – Zapytał, a Diana poczuła jak na karku jeżą jej się włoski, kiedy poczuła jak jego klaka piersiowa drży podczas mówienia.
- Nic – odpowiedziała na wydechu. Brakło jej tchu w płucach; nie wiedziała, czy było to spowodowane bliskością chłopaka czy faktem, że przygniatał jej klatkę piersiową. Chłopak, mężczyzna, nie wiedziała która nazwa była lepsza, zdawał się to zauważyć, bo podniósł się jakby chciał zrobić nad nią pompkę i przetoczył się na trawę, gdzie usiadł. Jego usta otworzyły się, jakby chciał się o coś zapytać.
- Diana!
Ciemnowłosy spojrzał się ze zdziwieniem na Maję, która, wciąż zataczając się lekko na boki, podbiegła do nich. Na jej lewej skroni widniała poszatkowana rana, obficie krwawiąca i brudząca całą bluzkę dziewczyny, ale ta zdawała się nie zwracać uwagi.
-  Jezu Święty, Diana! Jesteś ranna? – Maja dość dramatycznie upadła na kolana obok siostry, a ta wybałuszyła na nią oczy.  To nie jej krwawiła głowa. Co prawda słyszała jakby miała w uszach słuchawki, a w ustach zebrało się jej niebezpiecznie dużo śliny, ale poza tym, czuła się całkiem nieźle jak na kogoś kto oberwał falą uderzeniową trzy razy w ciągu jednego dnia. Pokręciła głowa.
Maja spojrzała na chłopaka siedzącego obok niej  i jej oczy rozszerzyły się jakby spotkała ducha.
- Jezu, ty jesteś Percy Jackson?
MAJA
NIE MOGŁA UWIERZYĆ W TO, jak głupio zabrzmiały słowa, które wyszły z jej ust.
Jezu, ty jesteś Percy Jackson?  Bardziej lamersko zabrzmieć to nie mogło i Maja poczuła gwałtowną potrzebę walnięcia się w czoło.
- Owszem – Percy uśmiechnął się jednak tylko jakby był przyzwyczajony to takich pytań, a w jego oczach pojawiła się nawet iskierka zadowolenia.  – A ty?
Mówi do mnie.
- Maja – powiedziała dziewczyna, odkaszlując zaraz na bok. Miała całe zdrapane gardło, ale w jej głosie nie mogło być żadnej seksownej chrypki, o nie, musiała brzmieć jak astmatyczka. Naszła ją nagła panika, czy aby nie śmierdzi jej oddech. – A to jest moja siostra Diana – dodała, nagle przypominając sobie że ciemnowłosa wciąż leży obok niej.
Z bardzo głupim wyrazem twarzy pokazującym dogłębne niezrozumienie podekscytowaniem Mai.
- Słyszałem – Percy zaśmiał się lekko. Miał głęboki głos. O ciepłej barwie. Ciepłej jak kaloryfer, który zginał mu się na brzuchu i bladowłosa dziewczyna nagle stała się bardzo świadoma budowy swojego ciała.
- To ty jesteś tym gościem o którym ciągle trąbi moja siostra? – Diana wybrała ten moment, żeby podnieść się na łokciach i obrzucić ich lekko lekceważącym spojrzeniem, choć Maja mogła zobaczyć, że gdzieś w głębi jej oczu siostra wydawała się być niesamowicie przerażona.  Sięgnęła do ręki leżącej i uścisnęła ją krótko, ale ta nie wydawała się chętna, żeby przyjąć takie wsparcie. – Nie wyglądasz jak Logan Lerman. On to jest jednak chucherkiem.
Percy spojrzał się na dziewczynę w osłupieniu. Mógł przywyknąć do nastolatek znających jego imię, ale chyba żadna nie porównała go tak otwarcie do jego odtwórcy.
- Ta, nasz syn Posejdona jest jednak trochę bardziej napakowany – zza pleców Mai rozległ się głos Adama, a Percy poderwał głowę z radością na twarzy. Dziewczyna przypomniała sobie, że już w drodze Adama mówił im, że poznali się trzy lata temu na urodzinach Grovera, który był odległym kuzynem satyra i od tego czasu widzieli się co parę miesięcy. – Wiecie, podrzynanie gardeł potworom to dość wymagające zajęcie.
- Adam! – krzyknął, zrywając się na równe nogi. Maja i Diana spojrzały po sobie porozumiewawczo; dlaczego  mężczyźni zawsze, ale to zawsze musieli w jednym momencie okazywać im uwagę, a w następnym odskakiwać jak oparzeni do swoich koleżków?
Dwaj chłopacy poklepywali się po plecach wrzeszcząc jak troglodyci.
- Kopę lat, stary? Jak tam u ciebie w Polsce? Spoko?
- Jak dotąd to sielanka, wiesz, zadupie dla Bogów…
I paplali jak przekupki na targu.
Maja obserwowała to ze zdezorientowanym zaciekawieniem, próbując jednocześnie zebrać nadmiar krwi z twarzy rąbkiem spódnicy. Patrząc na Percy’ego i Adama, mogła też zobaczyć, że ten pierwszy jest całkowicie zrelaksowany, podczas gdy satyr rzucał Dianie co chwila przestraszone spojrzenia; lewa powieka drgała mu niekontrolowanie. To było prawie tak jakby herosi byli psychopatami, którzy wyłączali swoje emocje w kryzysowych sytuacjach. Tylko że półbogowie odczuwali widocznie strach normalnie podczas samego zagrożenia – jednak znikał on szybko. Maję aż ścisnęło w brzuchu, kiedy pomyślała jak inni herosi musieli być od zwykłych ludzi, pomimo tego jak podobnie wyglądali.
Albo i też lata widzenia tego, jak twoi przyjaciele umierają sprawiło, że trochę krwi wygląda niegroźnie.
- Fajnie że się widzicie po latach, serio super, ale czy mógłby ktoś mi wyjaśnić czemu  strzała w ogóle próbowała mnie zabić? – burknęła Diana, przerywając rozmyślania Mai. Percy oderwał się na chwile od rozmowy z dawno niewidzianym przyjacielem i uśmiechnął się przepraszająco.
-  A, to. Nie zabiłoby cię raczej, tylko solidnie ogłuszyło na parę dni.
- Pocieszne – mruknęła Diana.
- To wy wleźliście na nasze pole treningowe. Testowaliśmy z Leo jego nowy wynalazek. – Percy uśmiechnął się i jak Maja zauważyła, uśmiechnął do Diany, która wciąż piorunowała go spojrzeniem.
- Leo Valdezem? – powtórzyła Maja, wychwytując imię jednego z Siódemki. Nie uwielbiała książkowego Leo, ale sławna postać książkowa to jednak sławna postać książkowa. Percy przeniósł na nią oczy – tylko na chwilę – a później spojrzał na coś poza jej ramieniem i uśmiechnął się łobuzersko.
- Aha – powiedział szczerząc zęby – idzie do nas sprawca całego zamieszania.

DIANA
DIANA POMYŚLAŁA, ŻE IDĄCY W ICH STRONĘ CHŁOPAK był jedną z najdziwniejszych person jakie w życiu spotkała.
Wyglądała jak latynoski chochlik. Kręcone włosy miał obcięte na pazia, wielkie oczy były zapadnięte i ciemne, a kąciki wąskich ust drgały lekko do góry. Miał bardzo wąską szczękę – w ogóle, cały był wąski. Wklęsły miejscami. Nosił się z dziwną manierą – jakby nie miał pojęcia o tym, że wygląda jak niezbyt przystojny trzynastolatek, a obcisła, brudna koszulka wygląda na nim prawie że workowato.
- Coś poszło nie tak? –zapytał zadziwiająco niskim głosem, kiedy do nich podszedł. Z saszetki na biodrach wyjął klucz francuski i zaczął go przerzucać z jednej ręki drugiej. Spojrzał na nowych przybyszy jakby byli bardzo dziwnymi kreaturami i kiedy jego wzrok spoczął na Dianie, dziewczyna miała wrażenie, że chłopak analizuje ją całą i myśli co by w niej zmienić.
- Nowi wpadli na imprezę. I władowali się nam na obszar testów.
- Nie widzieliście znaku? – Chłopak spojrzał się na Dianę i Maję ze zdziwieniem i obejrzał. Dziewczyny dopiero teraz zauważyły wielką tablicę na szczycie wzgórza. – Pisze na nim Obszar testów Leo, nie przeszkadzać jeśli nie chcecie spłonąć. Ludzie rzadko biorą mnie na poważnie, ale wy mnie nie znacie. Mogłyście się przejąć –uśmiechnął się jakby złośliwie, ale w jego oczach nie było żadnych złych odczuć.
 - Proponowałabym raczej ogrodzenie, niż tabliczkę – z przekąsem stwierdziła Diana i odkaszlnęła. Dopiero teraz poczuła jak bardzo zaschło jej w gardle.
- Hej, może zaoferujecie nam jakieś późne śniadanie? – Adam mówił do dwójki herosów, ale patrzył się na nią. Wiedziała jak musi wyglądać; utytłana w ziemi, bez makijażu i z wielkim kołtunem na głowie. – Dziewczyny chyba by nie protestowały.
Schlebiało je w pewien sposób, że satyr tak się o nią troszczy i posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
- Pewno – Percy wyciągnął ręce do obu dziewczyn. Maja przyjęła ją od razu i skoczyła na równe nogi, ale Diana nie była taka jak siostra; wyznawała sprawdzającą się jak dotąd filozofię, że chłopak zainteresuje się tobą bardziej, jeżeli będzie spotykał się na każdym kroku z odmową. Czarnowłosy heros o którym tyle słyszała nie interesował ją w żaden głębszy sposób – ale był przystojnym, młodym mężczyzną i choćby dlatego Diana zignorowała wyciągniętą dłoń i, mając nadzieję, że nie widza jak krzywi się pod nosem z bólu w plecach, wstała najzgrabniej jak umiała.
Oczywiście, wtedy świat postanowił zawirować i nie mógł jej złapać nikt inny jak on.
- Nie za szybko? – uśmiechnął, się ale Diana zobaczyła lekka troskę przemieszaną z poirytowaniem w jego oczach. – Kiedy leżysz po tym jak parę razy przywaliłaś głową o ziemię to jednak lepiej dać sobie pomóc, wiesz?
 Podcinając jej nogi wziął na ręce i zaczął schodzić dalej w dół zbocza.

MAJA
MAJA MIAŁA NADZIEJĘ, że nikt nie widział jak shippersko uśmiechała się  na widok Diany niesionej przez Percy’ego.
Oczywiście, część jej zareagowała natychmiastową zazdrością, ale ta szybko została stłumiona. Percy nie był w jej typie. Ona szukała kogoś.. poważniejszego? Mniej beztroskiego? Inteligentniejszego brzmiało obraźliwie, ale tacy chłopcy podobali się Mai: inteligentni, sarkastyczni i z cechami przywódczymi. Percy nie wpasowywał się w obraz jej idealnego chłopaka i oszołomienie na jego widok minęło po paru minutach.
Poza tym, właśnie dotarło do niej do końca, ze to teraz też jej życie. Jej przygoda. I ona też odkryje w sobie takie rzeczy, za które tak uwielbiała książkowych bohaterów. A choć ręce wciąż jej drżały jakby wypiła parę puszek energetyka, mogła poczuć, jak gdzieś w jej wnętrzu wszystko zaczynało się uspokaja.
To było uczucie dobre jak cholera.
- To skąd wy w sumie jesteście? – zapytał Leo, kiedy szli do pawilonu jadalnego. – Wasz akcent jest dziwny.
- Z Polski – odpowiedziała Maja. Nigdy nie lubiła Leo. Ogólnie nie lubiła ludzi którzy przesadzali z ilością głupiego humoru.  A z tym chłopakiem miała zapewnie zaraz usłyszeć coś o wódce czy pierogach. Coś zboczonego lub po prostu suchego.
Lecz on zachował się inaczej.
-Byłem raz w Polsce – uśmiechnął się marzycielsko. – Z Kalipso. I muszę przyznać, że jest tam inaczej niż sądziłem.
Nie mówili nic więcej, jak to dwoje nastolatków, którzy widzą się po raz pierwszy.

DIANA
DIANA BYŁA NIESAMOWICIE WŚCIEKŁA.
Inne dziewczyny traciły równowagę i wpadały chłopakom w ramiona, ale nie ona. Inne dziewczyny pozwalały się ratować, ale nie ona. Inne dziewczyny wabiły chłopaków na granie pustej idiotki, ale nie ona. Ona zawsze była silną, o którą chłopacy się starali. To nie tak miało być. Nie miała pozwolić sobie na okazane słabości. Diana była na to zbyt silna.
A teraz ten chłopak niósł ja jak kotkę ze zranioną łapą.
- Wiesz, że mogę chodzić? – spytała, zakładając ręce na piersiach.
- Nie, nie możesz.
- Właśnie że mogę.
- Nie, bo znowu się przewrócisz – uśmiechnął się krzywo, a ukazujące się zza rozchylonych w uśmiechu warg zęby zalśniły w słońcu. Jego spokój irytował ją. Ona nie czuła się spokojnie. Ona była przerażona. No i wkurzona, ale głównie miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
- To co będzie teraz? – zadała kolejne pytanie, cicho.
- Teraz? – Percy spojrzał się w bok, na grupkę dzieciaków grających w gumę. – Teraz dołączycie z siostrą… Mają, prawda? do nas. Najpierw zakwaterujemy was w domku Hermesa, bo tam trafiają wszyscy nowi. Spoko dzieciaki. A później pewnie was uzna wasz rodzic i traficie do domku właściwego.
- A jeszcze później? – Jakiś chłopak, może dziewięcioletni, zatrzymał się na środku placu przez który właśnie przechodził i spojrzał się na Dianę zdziwieniem. W ręku trzymał sztylet. – Mamy zabijać potwory? I co jeszcze?
- Macie się skupić na tym, jak przeżyć – jego oczy pociemniały pomimo jasnego słońca i Diana zastanowiła się nagle, jak wiele przegapiła oglądając tylko film.  – Życie herosa to nie tylko misje na których szatkujesz par wrogów i wracasz w chwale. Nawet nie waż się tak myśleć. Każdego miesiąca przynajmniej jeden heros lub heroska zostają zabici. Rozumiesz?  - spojrzał się w dół na Dianę.  – Zostaniecie tu tak długo, aż nie nauczycie się bronić własnych tyłków, bo w waszym kraju nikt wam nie pomoże. Zginiecie, jeżeli wyjdziecie poza teren tego miejsca. Zginiecie, bo dla przeciętnemu herosowi nie wystarczy trochę magii. To będzie rzeź, jeżeli spróbujecie z nimi walczyć bez przygotowania.
A później westchnął głęboko i postawił Dianę na ziemi. Doszli do pawilonu jadalnego.
- Nieprawda - powiedziała dziewczyna. Percy spojrzał się na nią ze zdziwieniem, przez który przebijał się gniew i Diana przegryzła wargę, niepewna nagle tego co chciała powiedzieć. On ją onieśmielał. Wyobraziła sobie go jako zabawnego przewodniczącego klasy, a ten chłopak – mężczyzna - był znacznie poważniejszy i smutniejszy. Zastanawiała się czy Maja, która przecież czytała o nic wszystko, też czuła się tak.. oszukana.
- Co jest nieprawdą? – spytał.
- Dziś ta smoczyca nas nie zabiła. A Maja dźgnęła ja trójzębem. To znaczy takim prowizorycznym, ale zawsze.
- I to ją zabiło? – sceptycznie uniósł brew.
- Nie. Argus ją zabił.
Percy powziął w jej stronę tylko jeden krok, ale to wystarczyło żeby ona się cofnęła.
- To ciesz się, że żyjesz, głupia dziewczyno – pokręcił głową, jakby zrezygnowany, a później obrócił się i wolnym krokiem oddalił się.

Diana jeszcze nigdy nie czuła się tak źle, jak stojąc samotnie pod wielkimi kolumnami i nagle czując te napierające na nią tony powietrza, jakby ktoś postawił jej na głowie niebo, a ona wiedziała, że nie będzie go w stanie utrzymać. 

środa, 14 października 2015

NA LETNICH OBOZACH POZNAJE SIĘ LUDZI

MAJA
OCZYWIŚCIE, JAK ZWYKLE TO Z HEROSAMI BYWA, coś musiało się sknocić.
Do Nowego Yorku przybyli w nocy. Tłum ludzi posuwał się miarowo po korytarzu lotniska, kiedy cała ich trójka zmierzała w stronę wyjścia, gdzie miał czekać  na nich transport. Hałas był ogłuszający i  Maja z lekkim szokiem przypatrywała się twarzom mijających ich ludzi. Tak bardzo się śpieszyli, nawet o czwartej nad ranem, każdy innej narodowości, ze słuchawkami w uszach, ubrani w różnych kolorach i stylach. Czuła się taka maleńka, na obcym lotnisku, otoczona obcym językiem i różnokolorowymi wystawami obcych jej sklepów. Razem z Dianą ślepo jak owce podążały za Adamem, wyglądającym na przyzwyczajonego do tego zgiełku.
Dopiero teraz ogarnęły ją wątpliwości.
Boże, znajdowała się na drugim końcu świata, a rodzice jej i jej siostry pewnie umierali z niepokoju gdzie one są. Podróżowała na podrobionych Mgłą (ciągle nie mogła zrozumieć, jak Adam załatwił to wszystko tak szybko)fałszywych papierach. Komórki wyrzuciły jeszcze w Warszawie, żeby nie  można  było ich wytropić, a ciągle była jak na widelcu dla jakiś potworów. I to wszystko stało się tak cholernie prawdziwe, że cały jej świat zdawał się wirować.
Skręcili w jakiś korytarz, gdzie było mniej ludzi, a na końcu widziała drzwi prowadzące na zewnątrz. I wtedy to się stało.
- Mieliby państwo może ochotę na ogóreczka?  -stojąca za zielonym stoiskiem hostessa częstowała przechodzących  małymi korniszonami, wietrząc przy tym zęby. Była ładna: miała ciemne, proste włosy upięte w kok,  twarz w kształcie serca i lekko migdałowe, ciemne oczy. Do nich uśmiechała się szczególnie szeroko, jakby widząc, że ta trójka młodych ludzi nie ominie jej tak łatwo jak zgryźliwi nowojorczycy.
- Nie, dziękuję - -mrukliwym tonem odpowiedział Adam, nie patrząc się nawet na dziewczynę. Ta jednak wystawiła rękę w której nie trzymała tacy z ogórkami i zatrzymała go w miejscu, trzymając za ramię. Dziewczyny  wyhamowały gwałtownie za nim, a Maja poczuła jak po kręgosłupie przebiega jej dreszcz. Coś jej się w tym nie podobało. Kobieta miała długie paznokcie, ciemnozielone  i obcięte w szpic, a ona po prostu nie mogłą ścierpięć, jak ktoś miał takie paznokcie. Tak łatwo było nimi zranić drugiego człowieka, choćby przypadkowo. 
- Nalegam – powiedziała hostessa cukierkowym tonom, ciągle trzymając chłopaka za ramię. Ten spojrzał jej w twarz i przyjrzał się uważnie.
- Powiedziałem, że nie chce  - stwierdził twardo, strząsając jej szczupłą dłoń z ramienia, ale w jego oczach nagle odbił się strach, kiedy kobieta zmrużyła oczy.
- Nie? – hostessa przez chwilę stała z wyrazem niezrozumienia na twarzy. Później jednak odstawiła tace na blat, za którym stała, przeszła na jego przód i wzięła się pod boki jak matka karcąca dziecko. – Chyba mnie państwo nie zrozumieli. Powiedziałam, żebyście wzięli ogóreczka.
- Jesteśmy uczuleni wszyscy na produkty konserwowe – Diana, dotychczas stojąca nieruchomo za Mają, wystąpiła do przodu i chwyciła siostrę za rękę, ciągnąć ją w stronę drzwi. Bladowłosa spojrzała na siostrę ze zdziwieniem. Przez ostatnich parę godzin Diana wydawała się przestraszona i zagubiona. Teraz, w obliczu czegoś, co obie czuły, że jest zagrożeniem, nagle powróciła dawna Diana, która napastliwych obcych zjadała na śniadanie i wykłócała się ze starszymi o każdą drobnostkę.
- Nie sądzę, żebyście wszyscy byli uczuleni, dzieciaczki – kobieta pochyliła się w ich stronę. Nagle Mai wydało się że jest bardzo wysoka; choć była pochylona wpół, jej twarz wisiała na poziomie ich twarzy. Puls jej przyśpieszył, kiedy kobieta odetchnęła głęboko, kręcąc lekko głową. Ten oddech pachniał dżemem, świeżymi, kruchymi ciasteczkami i czekoladą, ale Maja  i tak poczuła jak wstrząsa nią obrzydzenie. Zapiekły ją oczy.
Poprzez łzy zalewające jej pole widzenia, zobaczyła jak Adam cofa się raptownie, jedną ręką przecierając oczy, drugą ciągnąc za sobą Dianę,  która wydała z siebie cichy pisk.
- Drakona – wyszeptał z przerażeniem, dysząc ciężko – Trujący oddech.
Maja podniosła głowę, mrugając gwałtownie. Wszystko było zamazane, jednak mogła zobaczyć nad sobą wielki, zielony kształt, wydłużony jak wąż, ale z jaśniejszymi płatami skóry z boku. W miarę jak powracała jej ostrość wzroku z feerii barw wyłaniały się szczegóły zmieniającego się wciąż potwora. Miał, lub raczej miała,  spłaszczoną głowę węża z czerwonymi oczami. Cała szmaragdowa, usłana była fioletowymi plamkami, jak małymi siniakami, które ciągnęły się całą długość potężnej szyi. Jej ciało był łuskowate, łącznie z ogromnymi, szpiczasto zakończonymi skrzydłami przecinanymi cienką błoną. Nie miała nóg, pełzała na gadzim tułowiu wspomagając się tylko ruchami silnego ogona, którym postanowiła walnąć w ścianę w momencie w którym Maja skończyła oględziny.
Dziewczynę odrzuciło w bok kiedy część ściany runęła, a odłamki poleciały we wszystkie strony. Wylądowało ciężko na plecach, aż poczuła jak bąbelki powietrza uciekają jej na chwilę z płuc. Światła na chwilę przygasły; gdzieś rozległ się krzyk.
- Dzieciaaaaczki – lepki, syczący głos rozległ się gdzieś wysoko nad głową Mai, ale dziewczyna znów była oślepiona, tym razem przez wirujący w powietrzu cement. Z nagłą paniką, którą odczuła w szaleńczo bijącym pulsie i drżącym jak rozgotowane spaghetti ramieniu, odczołgała się byle dalej od głosu, rozglądając  się na boki za Adamem i Dianą, których nie było widać. W ustach czuła miedziany smak krwi płynącej z rozciętej wargi. – Oj chodźcie! Zjedlibyście jednego ogóreczka, i byłoby po ssssprawie. Ale teraz? Muszę wasssss zabić. I po co?
W tym momencie światła zgasły kompletnie, a Maja zobaczyła oczy smoczycy świecące w mroku. Była za blisko.
Ale zdała sprawę z czegoś dziwnego i aż gwałtownie zaczerpnęła powietrza, sprawiając że pył ze zburzonej  ściany podrażnił jej przewody oddechowe. Chociaż w głębi korytarza było ciemno jak w grobie, jedynie w oddali malowała się szarość poranka za przeszklonymi drzwiami, ona widziała więcej niż tylko oczy potwory. Może nie tak dobrze, jak w ciągu dnia, ale była w stanie powiedzieć gdzie co jest gdzie. Przedmioty zdawały się jaśnieć lekko jak w noktowizorze.
Widziała smoczycę, która była bliżej i bliżej.
Nagle w dalszej części korytarza, tej bliżej drzwi na zewnątrz, rozległ się huk, jakby metalową tacą uderzono o ziemię. Maja zdążyła tylko zobaczyć bladą rękę ciskającą przedmiotem. Drakona obróciła głowę w tamtą stronę i zasyczała groźnie. Chorobliwie-zielone cielsko oddaliło się i Maja poczuła, że to jest jej szansa. Siostra kupowała jej czas, nie wiedziała sama, czy robiła to dla niej świadomie, czy nie.
Zerwała się na równe nogi  i rzuciła szaleńczo się w stronę, gdzie widziała drzwi. Wpadła na nie z głuchym łoskotem, który sprawił, że jej serce przestało na chwilę bić, ale smoczyca nie zwracała uwagi. Gwałtownym szarpnięciem pociągnęła za klamkę i wpadła do środka, zamykając drzwi najciszej jak mogła.
Znajdowała się w jakimś biurze. Śmietnik, regał, na regale bałagan,  krzesło, biurko, a na biurku włączona lampka. Zgasiła ją szybko, na wypadek gdyby światło przedostawało się na zewnątrz. Wciąż dobiegały ją te same odgłosy; syczenie, skwierczenie świetlówek, odległe zamieszanie. Nasłuchiwała głosu swojej siostry, ale od niej czekała ją tylko cisza.
Oparła się o biurko i zaczęła obmyślać plan.
Myśl Maja, myśl, do cholery!

DIANA
NIE PAMIĘTAŁA, ŻEBY KIEDYKOLWIEK BYŁA TAK PRZERAŻONA jak wtedy, kiedy zorientowała się, że jej siostry nie ma obok.
- Zrób coś! – szepnęła do Adama w momencie, kiedy światła zgasły. Leżeli na podłodze za przewróconym stoiskiem smoczycy wśród rozrzuconych ogórków. Dianie przyszło na myśl, że tego świństwa nie zje już nigdy.
- Ale co? – pokryta białym pyłem twarz Adam wyglądała jak biała maska wyobrażająca przerażenie w starożytnym teatrze. – Nie byłem trenowany do walki z potworami! Zaraz tu będzie Argus, ten gość co miał nas zawieźć do Obozu. On wie jak sobie z nimi radzić.
Diana poczuła, jak przez strach przebija się złość.
- Słuchaj Adam – syknęła, prawie tak jak smoczyca grożąca im parę metrów dalej. –Skoro mojej siostry tu nie ma, znaczy, że jest tam, gdzie właśnie idzie to coś. I może być w tarapatach. Nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić jej ją zeżreć!
I nie zastanawiając się długo, chwyciła odbijającą się w nikłym świetle z zewnątrz tacę i z całej siły uderzyła o ziemię.
Szybko tego pożałowała.
Nikły zarys potwory wykręcił się groteskowo. Świecące czerwienią oczy wlepiały w nią swój wzrok, kiedy smoczyca powoli zaczęła przemieszczać się w ich stronę.
- Wstawaj – usłyszała głos Adama, kiedy chłopak złapał ją za ramię, ciągnąc do góry. Poddała się temu dotykowi, ciągle ściskając w ręku tacę. Zaczęli się cofać, jednak wolno, jakby oboje wiedzieli, że nie opłaca się biec.
- Dzieciaaaczki – zasyczała znów smoczyca, a Danie wydało się, że jej wężowy pysk wygina się w uśmiechu. – Jak miło, że wysssstawiacie się jak na tacy!
Dziewczyna zdążyła pomyśleć, że nie spodziewała się, żeby potwory miały poczucie humoru, kiedy smoczyca splunęła czymś niebezpiecznie wyglądającym jak siarka.

MAJA
MOŻE I MAJA NIE MIAŁA NAJLEPSZEGO REFLEKSU, ale zaplanowanie akcje zwykle wychodziły jej świetnie.
Gorączkowo miotała się po pokoju zaglądając po kolei do wszystkich szuflad. Okay, a zatem smoczyca miała trujący oddech. Miło by było wiedzieć w jaki sposób trujący. W każdym razie potrzebowała jakiejś maski.
Oderwała koniec spódnicy i obwiązała wokół głowy.
Jakaś broń. Niestety, w biurze walały się same długopisy, gumki recepturki i zszywacze – nic, czym można by poważnie zranić wielką gadzinę. Jej wzrok padł na obiecująco wyglądające, ostro zakończone podpórki do półek. Mogłaby użyć ich jako broni, tylko… musiała je przyczepić do opartego w kącie drewnianego mopa. Rolka taśmy klejącej, kolejny pasek materiału i gumki recepturki – tego potrzebowała, żeby zrobić broń, która przetrwa choć parę uderzeń.
Na korytarzu rozległ się dziewczęcy krzyk i Maja zamarła w pół kroku do półek, spetryfikowana przerażeniem. A później potrząsnęła głową i zabrała się do pracy.

DIANA
W OSTATNIEJ CHWILI RZUCIŁA SIĘ W BOK, odpychając  Adama na bok i unikając strugi  żółtego jadu.
Poczuła jak jej gardło pali, kiedy zaczerpnęła kolejnego łyku powietrza. Ogień. Powietrze wydawało się ogniem i Diana krzyknęła w bólu. Wszystko znów stało się zamazane, choć pył już opadł.
- Ale z ciebie zabawna dziecina, ssskarbie – Potwora zaśmiała się wysokim, świdrującym w uszach chichotem. – Tamten leży zupełnie cicho, tak jak powinien. Ale ty nie wyglądasz na sssenną,. Musisz być jedną  z tych dzieci przeklętych Olimpijczyków, prawda? Oni nigdy nie zasssypiają, nie, ale to na ich niekorzyść. -  Smoczyca pochyliła głowę i chuchnęła Dianie w twarz, co ona odczuła jakby ktoś przystawił jej centymetr przed oczy suszarkę do rąk. – Czują wszystko, kiedy umierają.
Otworzyła paszczę szeroko.

MAJA
JAKKOLWIEK IDIOTYCZNIE MIAŁO TO ZABRZMIEĆ, Maja zebrała się w sobie, aby zwrócić uwagę bestii.
- Hej, drakono! – wrzasnęła piskliwie, ściągając na moment prowizoryczną maskę z ust. Smoczyca pochylająca się nad jej siostrą podniosła łeb i obróciła się w jej stronę. Dziewczyna mogłaby przysiąść, że potwora była zdziwiona jej widokiem, jakby zapomniała o niej przez te parę minut. – Przyniosłam ci coś!
I z sercem bijącym jak szalone, pierwszy raz w życiu cisnęła trójzębem.
Broń poszybowała gładko w powietrzu i wbiła się płytko w podbrzusze smoczycy. Rzecz jasna, natychmiast wypadło i Maja poczuła jak oblewa ją zimny pot. Nie tak to miało wyglądać.
- Cholera… - mruknęła cicho pod nosem, cofając się wolno. Tymczasem smoczyca otrząsnęła się z szoku, że ta mała, pozornie bezbronna istota odważyła się ją zaatakować i powoli zaczęła sunąć w stronę Mai. Pełzła powoli, jakby rozkoszując się przerażeniem w oczach dziewczyny. Ta gorączkowo szukała jakiejś ucieczki… jakiegoś planu… ale racjonalna część umysłu zdawała sobie sprawę, że nie ma jak wygrać lub choć zremisować.
Serio? Tak ma się to skończyć? Mam umrzeć zanim jeszcze wszystko się zacznie?
Ale w następnej sekundzie potwór obrócił się w pył.

DIANA
- CZYLI… JESTEŚ NA TYM OBOZIE SZEFEM OBRONY? – spytała, a ich kierowca skinął tylko lakonicznie głową.
Siedziały z Mają na tylnym siedzeniu pomarańczowego SUV-a będącego własnością Obozu. Za oknem przemykały obrazy Nowego Yorku, ale obie dziewczyny były w  zdecydowanie zbyt wielkim szoku, żeby podziwiać widoki. Adam siedział z przodu, wciąż senny, a obok niego siedziało… coś. A raczej ktoś, Diana nie była pewna jak go nazywać. Argus, po tym jak wbił wielki spiżowy miecz w szyję smoczycy, a później wyprowadził ich na świeże powietrze, żeby jad potwory jak najszybciej opuścił ich ciało, przedstawił się jako szef ochrony obozu, do usług. Ale ciemnowłosa wciąż miała problem z zaakceptowaniem go, bo… no cóż, Argus był dość straszny. Nie dość, że niesamowicie napakowany i wysoki tak, że nawet w olbrzymim aucie terenowym musiał się garbić, to jeszcze… miał oczy wszędzie. Na całym ciele, a Diana mogłaby przysiąc, że także na języku. Wyglądał bardziej jak potwór niż jak jeden z tych „dobrych gości”. I cały czas się przez to na nie gapił.
- Dziękuję, że nas uratowałeś – powiedziała cicho Maja. Diana na chwilę odłożyła chusteczkę do demakijażu, którą usuwała z siebie resztki tynku i spojrzała uważnie na siostrę. W życiu by tego nie przyznała, ale niesamowicie zaimponowało jej to, jak szybko Maja skleciła broń i, choć nieudolnie, spróbowała ich bronić. Ona tak nie potrafiła. Jasne, gdyby dali jej do ręki broń, to nie wątpiła, że wiedziałaby jak zadać cios… nie była pewna czy i wiedziałaby kiedy i gdzie go zadać.
Argus ponownie skinął tylko głową i na parę minut zapadła cisza.
- Gdzie jesteśmy? – Adam wyprostował się nagle i zamachał rękami jakby chciał się przed czymś bronić. Później zesztywniał i rozejrzał się dookoła. – Argus, bracie, kopę lat! Przybiłbym ci piątkę, ale mogłyby cię oczy zaboleć. Uratowałeś nas? – ostatnie zdanie wypowiedział  tak, jakby pytał się co szef ochrony jadł na śniadanie.
- Powiedzmy – mruknął Argus. Satyr spojrzał się jakby z rozbawionym pobłażaniem, pokręcił głową i spojrzał na dziewczyny. Patrząc na Dianę zamrugał z dziwną miną; dodając do tego rogi i białą od gipsu twarz wyglądało to śmiesznie.
– Wow, zmyłaś makijaż. – Ciemnowłosa  zmrużyła oczy i otworzyła usta, żeby powiedzieć coś niemiłego, ale Adam odezwał się znów. – Mnie tak się podoba. Widać ci oczy.
Diana uśmiechnęła się tylko, ale nie odpowiedziała nic. Odezwała się za to Maja.
- Zachowujesz się, jakby nic się tam nie stało – stwierdziła z wyrzutem w głosie. – Satyrowie mają chronić herosów w drodze do Obozu, a ty nie zrobiłeś nic.
- Przepraszam. –Adam skrzywił się i Diana w jednej sekundzie zobaczyła, że pod maską luzaka chłopak miał w sobie więcej poczucia winy i przestraszenia niż mogłoby się wydawać. -  Ale ja w zasadzie to nie jestem na służbie. Od dwóch, trzech lat siedzę na tyłku w Polsce jako pośrednik. Przywiozłem was tylko dlatego, że przez przypadek znalazłem się w centrum całej sprawy. Nie umiem walczyć – przegryzł wargę – i  nigdy wcześniej nie byłem postawiony w takiej sytuacji. Prawdę mówiąc, bałem się wtedy bardziej niż kiedykolwiek.
Diana poczuła jak serce ją ściska, kiedy patrzyła w ściągniętą zmartwieniem twarz chłopaka. Nie wiedziała, jak czuje się przywódca, jako że nigdy nim nie była. To Maja jak już kandydowała na przewodniczącą, czy zostawała grupową na obozach. Ciemnowłosa może i była popularniejsza, ale…wolała trzymać się z boku. No i była powszechnie uważana za sukę, ale to był bardziej wybór niż jakiekolwiek inne okoliczności.
Reszta podróży upłynęła im na śmianiu się z nie zawsze  trafionych, czasami trochę zboczonych kawałów Adama. Argus, potworny facet, śmiał się z nich szeroko, a nawet Maja uśmiechnęła się parę razy pomimo paskudnego humoru. To było coś, co miały obie; łatwość przebywania z chłopakami i poczucie humoru na poziomie trzynastolatka. Ale tak jak Maja, pomimo wielu sympatii, nigdy nie znalazła odwzajemnionej miłości. Diana umawiała się częściej, ale musiała przyznać z perspektywy czasu, że te związki nigdy nie miały w sobie „tego czegoś”.
- A oto i on – rozmarzony głos Adama przerwał jej rozmyślania. – Obóz Półkrwi.
Zatrzymali się u stóp wzgórza i Diana wyszła na zalaną słońcem trawę. Sięgnęła po plecaczek, rozglądając się dookoła. Nie myślała, że w stanie Nowy York jest tyle słońca nawet o tej porze roku.  Ale łąki dookoła wydawały się być żyzne i kwieciste, a na szczycie wzniesienia rosła wysoka, majestatyczna sosna z czymś, co wyglądało jak żółta, owcza wełna.
- Czy to jest żółta skóra barana? Runo, czy jak  to się tam nazywa? – spytała siostrę idącą pod górę z jakąś nagła radością na twarzy.
- Tak, to Złote Runo. Jazon,  jeden z herosów, zdobył je podczas swojej wielkiej wyprawy, ponieważ ma olbrzymią moc i krótko mówiąc, chroni miejsce przed potworami. Dawniej robiła to sosna, bo była w niej jedna heroska, córka Zeusa, ale to inna historia.
Diana gapiła się moment na siostrę, ale ta nie wydawała się żartować.
- Popieprzony ten nowy świat – mruknęła tylko i zaczęła wspinać się na wzgórze.
To, co zobaczyła na szczycie, zaparło jej dech w piersi.
Kiedy Maja powiedziała, że to miejsce przypomina zwykły obóz z paroma greckimi wstawkami, wyobrażała sobie ciemną ścieżkę z paroma budynkami z filmu, w którym widać było ograniczony budżet. Ale to, co było w dolinie pod nimi, było o wiele, wiele piękniejsze i oszołamiające.
Na lewo był las, zajmujący jakąś jedną czwartą powierzchni. Koło lasu, bliżej wzgórza ciągnęły się pola jakichś owoców na krzaczkach, natomiast na styku lasu i brzegu oceany był olbrzymi plac z może dwudziestoma domkami. Wyglądały tak, jakby na początku było ich tylko dwanaście, ustawionych w podkowę, ale później ktoś postanowił dobudować paręnaście więcej. Dalej budynki były bardziej rozrzucone jak zabawki na podłodze, ale nawet z takiej odległości można było zauważyć, że każdy z nich to osobne dzieło sztuki. Widziała też arenę, na której walczyło dwoje małych ludzików, stajnie i coś, co niebezpiecznie wyglądało na ściankę wspinaczkową z płynna lawą pod spodem.
- Robi wrażenie – stwierdziła, a jej głos załamał się jakoś, kiedy spojrzała na siostrę, wpatrzoną w dolinę z jakimś tęsknym wyrazem twarzy. Jej czarne oczy zalśniły w słońcu i Dianę przeszedł dreszcz, kiedy pomyślała, że może przez cały ten czas jej niezwykłe tęczówki były ściśle powiązane z ich wciąż okrytym tajemnicą pochodzeniem.
- I nagle sprawia, że to wszystko staje się prawdziwe – cicho stwierdziła Maja, jakby dopiero zobaczenie tego wszystkiego udowodniło, że bogowie istnieją lepiej niż wielki smok. Popatrzyła na Dianę i uśmiechnęła się lekko. - Choć wciąż się czuję jakbyśmy trafiły do filmu.
 MAJA

- Nikogo tam nie ma – usłyszały zza swoich pleców i obie dziewczyny obróciły się, żeby zobaczyć Adama zbiegającego po schodkach werandy olbrzymiego, białego domu stojącego kawałek dalej. Argus gdzieś znikł. – Pewnie wciąż są na śniadaniu czy coś. Musimy iść na stołówkę. - uśmiechnął się do Mai szeroko, a ta poczuła jak w żołądku ściska ją ekscytacja. – Czekajcie tylko, aż spotkacie pana D., Chejrona i Percy’ego.  Żywe legendy! A raczej mity.
Tego ostatniego spotkali znacznie szybciej niż się Maja spodziewała.
Szli właśnie w dół zbocza w kierunku odkrytego placu, gdzie kręciło się najwięcej ludzi, kiedy parę  metrów przed nimi coś  uderzyło o ziemię i  wybuchło.
Maja poczuła tylko jak jej stopy odrywają się od ziemi, a ona sam upada kawałek dalej, jej głowa uderza głucho ziemię. Dzwoniło jej w uszach, a w polu widzenia pojawiły się mroczki, jednak była w stanie wyprostować się i usiąść. Popatrzyła na prawo, czując jak wszystko się chwieje.  Adam upadł tuz koło niej i teraz rozmasowywał tył głowy, klnąc głośno po polsku. Sam. W nagłym przypływie paniki gorączkowo obróciła głowę, co sprawiło że zawroty głowy stały się jeszcze gorsze, szukając wzrokiem siostry. Była tam. Łapała wciąż równowagę, ale nie upadła tak jak oni. Twardo stała na ziemi… a raczej w ziemi. Maja poczuła jak jakieś paskudne uczucie chwyta ją za gardło, kiedy zobaczyła, że Diana stałą po kostki w ziemi. Nie w dziurze; kostki dziewczyny zdawały się wychodzić z ziemi jak pień jakiegoś drzewa i to było cholernie przerażające. Ale jej siostra zdawała się tego nie widzieć. Stała z oszołomionym wyrazem twarzy i jedną rękę przyciskała do twarzy jak omdlewająca panienka. Wszystko było przerażająco ciche/ Jakby eksplozja odebrała Mai słuch.
Wtedy usłyszała nowy dźwięk.
Obróciła głowę. Leciał na nich pocisk; nie, nie na nich, widać było że ominie ją i Adama. Ale Diana stała  dokładnie na linii strzałopodobnego pocisku lecącego jak ociężały owad i bzyczącego jak szerszeń.  I nie ruszała się, choć Maja widziała, że spostrzegła strzałę. Jak stup soli biernie patrzyła w oko śmierci.
Bladowłosa poczuła jak przez jej żyły biegnie adrenalina, kiedy próbowała zerwać się na nogi. Jednak jej nogi zdawały się odmawiać posłuszeństwa. Kiedy tylko próbowała stanąć pewnie, upadła. Świat kręcił się dookoła, oczy zaszły jej łzami.

Zdawało się, że widzi jakąś beżowo-niebieską plamę koło jej siostry, zanim strzała trafiła w miejsce gdzie stała Diana. 



Trudno czasami napisać choć jedno słowo.
xoxo
Serafino

czwartek, 24 września 2015

SATYR, SATYR POKAŻ ROGI

Czas by tu ludzi ściągnąc... 
Czekam na Wase reakcje!
xoxo


DIANA

DIANA WIDZIAŁA ZDJĘCIA ADAMA W INTERNECIE, ale na żywo chłopak wyglądał nawet lepiej.
Miał piaskowe, kręcone włosy wystające spod skejtowskiej czapki, opadające mu na  wąskie oczy o barwie mchu. Jego szczęka była wąska, ale nie niemęska. Ogólnie rzecz biorąc był dość niski, szczupły, a wszystkie części jego ubioru były za duże. To nie był ulubiony typ dziewczyny. Ale jeżeli chłopak miał się okazać tak interesujący jak w internecie, była gotowa mu to wybaczyć.
Adam ją zauważył.
- Hej – powiedziała Diana z uśmiechem, nie do końca pewna jak powinna się zachować. Znała go i nie znała. Na jaką poufałość mogła więc sobie pozwolić?
- Hej – odpowiedział chłopak, chyba nie czując się tak niezręcznie jak ona. Wyszczerzył szeroko zęby i opadł na miejsce przed nią. Oparł łokcie na stole i złożył głowę w dłoniach. Przypatrywał się jej uważnie. – Wow. Na żywo jesteś jeszcze ładniejsza. A te włosy? Mega.
Diana poczuła że się rumieni, co było niezwykle łatwe przy jej bladej cerze. Wzięła  w palce jeden kosmyk czarno- niebieskich włosów.  To była jej broń; odmienność. Poza farbą do włosów nie miała wielu możliwości, żeby dobrze ją wyrazić i pokazać wszystkim dookoła,  że nie jest tylko kolejną cegiełką w murze.  Maja uważała, że ma świra na tym punkcie i że nadmierne pragnienie wyróżniania się z tłumu nie jest tylko głupie, ale i strasznie hipsterskie.
Mówiąc o Mai, Diana aż zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła jej imię na wyświetlaczu telefonu.
- Przepraszam, ale muszę to odebrać – powiedziała lekko zdezorientowanemu chłopakowi i wcisnęła zieloną słuchawkę, gorączkowo wypatrując siostry po drugiej stronie ulicy. Nie było jej przy stoliku i Diana poczuła, jak jej żołądek skręca się w jeden, wielki supeł.
- Dlaczego twój chłopak ma rogi? – w słuchawce rozległ się głos Mai. Pomimo tego, że brzmiała na przerażoną do granic możliwości, dziewczyna odetchnęła z ulgą, słysząc w tle Kiss me, którą grał na akordeonie mężczyzna dwa lokale dalej. Jej siostra musiała być blisko.  A później dotarły do niej jej słowa.
- Co?  - zapytała się głupio i spojrzała na Adama. Żadnych rogów. Czapka przylegała mu szczelnie do czaszki i zdecydowanie nie było tam  żadnych wypustek.
- Ten gość wygląda jak cholerny satyr z Percy’ego Jacksona! Nie udawaj głupiej, bo te rogi na kilometr widać. Wyjdź stamtąd!
- Zwariowałaś? – syknęła do telefonu. – Przecież on… no, nie ma przecież… - spojrzała na Adama i zasłoniła usta dłonią, żeby nie słyszał – rogów.
- Jak to nie? Wystają końcówki spod czapki… Jezu! – W tle rozległ się dziwny dźwięk, a Diana zauważyła Maję stojącą tuż koło witryny kawiarni. Jej oczy były okrągłe jak w kreskówkach. – On ma kopyta. No ja pierdykam, kopyta.
Diana spojrzała na kostki Adama i zgodnie z oczekiwaniami, nie spostrzegła tam żadnych kopyt.  Złość wkradła się w jej myśli. Czy siostra nie miała nic lepszego do zrobienia, niż wycinanie jakiś głupich kawałów?
- Słuchaj , Maja – szepnęła do słuchawki ostrym tonem.  Patrzyła się przy tym na będącą zaledwie jakieś dwa metry dalej siostrę.  Patrzyły sobie w oczy; jedna z przerażeniem, druga z wściekłością. W tych momentach Diana przypominała sobie, jak bardzo różniły się od siebie. – Nie mam czasu na takie pierdoły. Wiesz – zmrużyła oczy – że jestem na spotkaniu. Pogadamy później.
Rozłączyła się i wróciła spojrzeniem do Adama.
- Naprawdę przepraszam – powiedziała, pewna, że zawaliła wszelkie pozytywne relacje jakie mogły wyniknąć z tego spotkania.  – Po prostu siostra mnie zaskoczyła tym telefonem, a okazało się, że dzwoni z jakimiś dyrdymałami. Cała ona.
- Spoko – uśmiechnął się, a naprawdę ładnie się uśmiechał i oparło siedzenie wytartego fotela. – Z ciekawości, co takiego wymyśliła?
Diana zastanawiała się moment, zanim wypaliła:
- Twierdziła, że masz rogi i kopyta.
Adam drgnął.  Jego uśmiech zaczął powoli blednąć, aż zmienił się w słaby grymas. W jego oczach odbiło się coś –smutek, melancholia, strach – co posłało dreszcz wzdłuż kręgosłupa Diany. To musiał być chyba sen. Tak, to by wyjaśniało wszystko. Dziwne zachowanie Mai, tę nagłą dysleksję, która sprawiała, że chciało jej się płakać,  a teraz Adama. Nie mógł być jakimś satyrem, bo one nie istniały, więc czemu zareagował tak… dziwnie? Diana poczuła jak włoski na rękach się jeżą.
- A widziała mnie w ogóle? – zaśmiał się sztucznie chłopak.
- W zasadzie to czekała po drugiej stronie ulicy jako obstawa. Wiesz, na wypadek gdybyś był psychopatycznym mordercą  -  teraz to ona się zaśmiała, ale jej ręka mimowolnie zacisnęła się na scyzoryku, który Maja wcisnęła jej wcześniej do kieszeni.
- Często widzi takie rzeczy?
- Maja? Nigdy. Ma wybujałą wyobraźnie, ale nigdy nie zachowywała się jak taka.. schizofreniczka. To ja, prawdziwy dzieciak z ADHD, wszędzie widziałam potwory – Diana rzuciła to zdanie pół żartem, mając nadzieje, że rozluźni to atmosferę, ale to tylko sprawiło, że Adam pobladł na twarzy i wybałuszył lekko oczy.
Spokojnie. Spokojnie. To jakiś dziwny sen.
Bardzo realistyczny sen.
- Diana, wiem, że to miało być spotkanie w dwójkę, ale czy twoja siostra mogłaby do nas dołączyć? Chciałbym się ją o coś spytać. – poprosił Adam. Jedyne co pocieszało Dianę, to to, że wyglądał na równie przestraszonego co ona. Patrząc na dziwny wyraz jego twarzy, wręcz ucieszyła się na tę propozycję.
W milczeniu wybrała pierwszy numer na liście kontaktów.
MAJA

Maja wparowała do kawiarni w pośpiechu wpychając komórkę do tylnej kieszeni, co było głupim schowkiem, ale jakoś  nie umiała pozbyć się tego nawyku.
Siedział tam, nerwowy jak chłopak przyłapany na wagarowaniu, ale spod czapki wyraźnie wystawały jasnobrązowe, kręcone rogi, a spod nogawek wyłaniały się kopyta. Dziewczyna przegryzła nerwowo wargę, zwalniając nagle. Jeszcze przed chwilą była pełna chęci do ratowania siostry; teraz podchodzenie do stolika wydawało jej się bardzo, ale to bardzo głupim pomysłem.
Bo to było głupie. Nienormalne.  Takie rzeczy przytrafiały się bohaterkom książek i filmów, ale nie takim zwyczajnym dziewczynom jak Maja. Oczywiście, zawsze miała nadzieje, że to wszystko okazałoby się prawdą, ale naprawdę? Część niej, ta rozsądna i poukładana, nawet nie brała tego pod uwagę.
A teraz przed jej siostrą siedział satyr rodem z Percy’ego Jacksona.
Co należy wspomnieć, Maja była fangirl. Od małego, zaczynając od cieniutkich książeczek Disney’a, czytała ile wlezie. Percy’ego przeczytała niedawno, sequelu nie skończyła jeszcze – ale  do cholery, jako że to był jej konik od zawsze, wiedziała o mitologii tyle co niejeden profesor. Patrzyła  na satyra. Rogi, kopyta. I przeżuwał plastykową słomkę, na co Diana patrzyła z czystym przerażeniem. Ona nie czytała tyle co Maja.
Dziewczyna wzięła głęboki, uspokajający oddech i podeszła do słoika.
- Hej  - stwierdziła dość słabo, odsuwając krzesło. Jak tylko usiadła, siostra złapała ją mocno za nadgarstek i spojrzała jej w twarz. Miała oczy rozszerzone przerażeniem i niezrozumieniem.
- Nadal nie widzę żadnych rogów, ale Maja – szepnęła – przysięgłabym, że on przed chwilą połknął słomkę.
- Przepraszam za to – obie podskoczyły, kiedy chłopak pochylił się do nich. Zastrzygał dosłownie uszami, zmieszany. – I za to też. Mam bardzo dobry słuch.
- Nie wiedziałam, że kozy dobrze słyszą – Maja ostentacyjnie odsunęła się od niego.
- Och, satyr to nie koza.  – Obie dziewczyny wzdrygnęły się na te słowa.
-Jesteś… satyrem – stwierdziła głucho Diana patrząc na niego jak na wariata. Dla niej to musiało być dziwne – ona nigdy nie rozważała nawet istnienia magii w świecie. Ale Maja nagle poczuła się dziwnie uspokojona, słysząc te słowa. Okay. Nie zwariowała. Przyznawał, że był satyrem.
Matko, czy to wszystko mogło okazać się prawdą?
Kiedyś, w którejś książce, czytała, że kiedy za bardzo czekasz na magię, ona nigdy nie przychodzi. Ale kiedy już zarzucisz nadzieję i nie myślisz o tym, a część Mai tak zrobiła, czarodziej puka do twych drzwi i zabiera cię na przygodę.
- No tak. Niezręczne – sięgnął po kolejną słomkę z kubka na środku stołu, odpakował z papierka i zaczął przeżuwać.  – Em… Słyszałyście pewnie o Percym Jacksonie? Bestseller książkowy, słaby, ale popularny film?
- Masz na myśli ten film z beznadziejnymi efektami specjalnymi? Ten, na który mnie zaciągnęłaś? – Diana z szeroko otwartymi oczami spojrzała się na Maję, która kiwnęła głową. – O mój Boże, chcesz mi powiedzieć, że jesteś jak ten gość porwany przez cyklopa? Graves, czy jakoś tak?
- Grover. Mój kuzyn w zasadzie – nerwowo wrzucił resztki słomki do ust.  – No, ale rzecz w tym, że skoro ona mnie widzi – tu wskazał Maję podbródkiem – no to musi być jakoś powiązana z naszym światem.
Maja poczuła jak jej policzki stają się karminowe. O tym nie pomyślała, kiedy zdała sobie sprawę, że to wszystko jest prawdą.
- Miałabym być… heroską? – spytała, myśląc jednocześnie jak słabo i dziecinnie jej głos brzmi.
- No, bo potworem chyba nie – zaśmiał się,  ale szybko przestał widząc miny dziewczyn. – Przepraszam. Zły żart. No, ale rzecz w tym,  że skoro jesteś heroską, musiałaś widzieć objawy. ADHD, dysleksja, dziwne potwory – ogarza kość, prawdę mówiąc nie mam pojęcia jak udało ci się wytrwać do tego wieku na własną rękę!
- Ale ja nie mam tych objawów – Maja potrząsnęła głową. – Świetnie się uczę w zasadzie.  Zero odchyłek i dziwnych sytuacji.
- W sumie… - Diana spojrzała się na Maję z zastanowieniem. -  A to dzisiejsze?  Nagła dysleksja u nas obu?  I nigdy wcześniej nie widziałaś u Adama rogów, których jak chciałabym wspomnieć, nadal nie widzę, a widziałaś go na videochacie.
- Ta dysleksja była dziwna, okay, ale czytałam te książki, Diana. To wszystko pojawia się we wczesnym wieku – nie dzień po urodzinach wraz z jakimiś idiotycznymi przeczuciami,  do cholery! Nie twierdzę, że to wszystko nieprawda, ale po prostu nie ma sensu.
Chciałabym być heroską, wierz mi dodała w myślach
- No to nie wiem. W mnóstwie książek jest tak, że bohater przechodzi jakąś… niesamowitą przemianę w szesnaste urodziny, prawda?
Maja zawsze marzyła o takiej przemianie. W zasadzie, głównie ze względu na wagę. Dopiero kiedy miała czternaście lat, zrozumiała, że bzdurą jest czekanie na coś takiego i zaczęła biegać. Teraz… żadnych przemian nie potrzebowała.
- Czekajcie. Czyli te objawy pojawiły się, u obu dysleksja, u ciebie Maju zdolność widzenia przez Mgłę i przeczucia, ale dopiero dzisiaj? – obie dziewczyny przytaknęły, Diana trochę niepewnie, jakby nie była pewna o czym chłopak mówi, a na twarzy Adama odmalowała się konsternacja.  – Nigdy o czymś  takim nie słyszałem.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, każdy myśląc o tym samym.
-W zasadzie – odchrząknęła Maja  - to te przeczucia miałam już wcześniej. Zawsze jak miało się zdarzyć coś złego, ale nigdy nikomu o tym nie mówiłam.
- A ja, hm, tak jakby miałam stwierdzoną dysleksję i ADHD, ale zniknęły jak miałam dziesięć lat – dodała Diana, gapiąc się w stół, a Maja spojrzała na nią zdziwiona. Nie wiedziała o tym wcześniej. Choć sama dopiero co przyznała się do ukrywania sekretu,  ukrywanie przed nią czegoś tak dużego bolało.
- To popieprzone – stwierdził krótko satyr.

DIANA
- To co teraz zrobimy? – spytała Maja, sztywno wyprostowana na krześle. Ręce miała luźno położone na blacie stołu, ale jej palce bębniły nierówno jak szalone. Czy to była oznaka ADHD?
Diana musiała przyznać, że czuła się oszołomiona. I że nic nie rozumiała. Myślała, że dziwne było, kiedy obie stały się nagle głupie jak but – teraz jej świat dosłownie wywrócił się do góry nogami. Satyr (jedzący plastik) który dla niej wyglądał jak zwykły facet, mówił jej, że jest jakąś półboginią, co oznaczałoby, że jej mama przespała się z bogiem, a ona sama miałaby jakieś nadludzkie zdolności.
Problem w tym, że Diana nic z tych rzeczy nie widziała.
W sumie sama nie wiedziała, czemu dodaje argumenty do tej ich dziwnej teorii. Nie wierzyła w to. Nie widziała żadnych rogów, a film, który widziała, był bzdurny. To było dziwne, że obie dostały dysleksji, nagłej i niczym nie zapowiedzianej, w tym samym momencie, ale hej, nie było żadnych innych, realnych potwierdzeń tego szaleństwa.
- Dowiemy się czy to wszystko jest prawdą? – odpowiedziała siostrze pytaniem. Ta spojrzała na nią jak na niedorozwiniętą.
- Jest. Nie ma innego wyjścia, Diana.
- A może jednak? Dziwny sen, halucynacje?
- Słuchaj. – Siostra przechyliła się do niej i zniżyła głos. – Wiem, że to wszystko dziwne jak cholera, ale ja czytałam te książki i widzę na oczy satyra, który mówi mi, że to prawda, ta magia, ci greccy bogowie. Oczywiście, to może być dziwny sen. Ale jeśli to sen, obudzę się rano i ci go opowiem, a jeśli nie, to trzeba podjąć właściwe kroki. Bo herosi na wolności nie mają łatwego życia, Diana.  Potwory są wszędzie.
Diana poczuła, że chce się jej płakać. Nie rozumiała nawet do końca o czym jej siostra mówiła!
Okay. Okay, to tylko sen. Możesz brnąć dalej w ten idiotyzm, bo to tylko sen.
- Okay – powiedziała na głos i Maja ze smutnym uśmiechem poklepała ją po kolanie i wyprostowała się.
- Dobra, Adam. Wygląda na to, że wszystko się zgadza. Gdzie teraz? Obóz Półkrwi?
- Cóż, chyba tak. Będę musiał podzwonić żeby nam zabukowali  bilety. W zasadzie… -odchrząknął nerwowo  -nie do końca wiem jak się zachować. Jestem w trakcie rocznej przerwy, no ale zgaduję, że skoro was poznałem, czas wracać na służbę.
Wstał i posłał dwóm dziewczynom uśmiech, który miał je chyba podnieść na duchu.  Nie podniósł.

·          
Na początku pojechali pociągiem do Warszawy.
Siedzieli w trójce sami w przedziale, perspektywa następnych dwóch godzin spędzonych w ciasnej przestrzeni. Za oknami przewijały się pola i Diana patrzyła na nie ze smutkiem. Nienawidziła tych szarych obrazów wykoszonych już zbóż, ale teraz, kiedy miała po raz pierwszy w życiu wyjechać dalej niż do sąsiedniego kraju, chciąła patrzeć na nie w nieskończoność.
- Ciągle dzwoni? – spytała Maja.
Mama Diany próbowała się dodzwonić do dziewczyny już od  jakiejś godziny. Dziewczyna czuła się okropnie, wciskając raz za razem czerwoną słuchawkę, ale Adam stwierdzi, że tak będzie najlepiej, a Maja ochoczo mu przytaknęła.
- Tak. – Diana westchnęła. – Nie wiem Maja. To takie dziwne. Nie czuję jakby to był sen. I boję się, bo kompletnie nie rozumiem co się dzieje.
- Chcesz, żebym ci to wszystko wyjaśniła? To znaczy, na tyle ile sama rozumiem? – spytała Maja, a Diana pokiwała głową, ściskając mocno wargi. – Okay. Jakby to… Greccy bogowie. Zacznijmy od tego, że istnieją. Mieli dzieci w starożytnej Grecji i mają teraz. Tylko co ciekawe, jako że jesteśmy Polkami, nie w okolicy Europy – przenieśli się do Ameryki. Większość w zasadzie. No i w każdym razie, cała ich obecność przykryta jest Mgłą – magią, które sprawia, że wszystko wydaje się śmiertelnikom normalne. Wiesz, wydaje ci się, że rogi to kręcone włosy i tak dalej. Od czasu do czasu śpią ze śmiertelniczkami- no i śmiertelnikami, my, kobiety też mamy swoje potrzeby – i czasami się rodzą półbogowie. Którzy mają sporo mocy od ich rodziców, ale też dysleksję, ponieważ ich umysły są zaprogramowane na starożytną Grekę, ADHD, jako że potrzebne są odruchy bitewne, wiesz, dobry refleks i te sprawy, no i przyciągają potwory jak lep na muchy. Z powodu tego powstał Obóz  Półkrwi – taki wielki poligon szkoleniowy dla herosów, gdzie spędzają wakacje, czasami też rok szkolny. Tam uczą się jak zabijać potwory, które niestety nigdy nie giną tak raz na zawsze. Czasami wyruszają na misje. Ogólnie to o tym są wszystkie części tej książki, co jak sobie teraz myślę, oznacza, że ich główny bohater musi mieć co najmniej jakieś dwadzieścia trzy lata, skoro książki ukazywały się tak co rok. – Maja zrobiła minę jakby jej cały świat zatrząsnął się w posadach. Diana roześmiała się po raz pierwszy od paru godzin.
- Och proszę. Dowiadujesz się, że jesteś półboginią, ale twoje największe zmartwienie to to, że jakiś chłopak jest siedem lat starszy?
- Cóż, jeżeli jest tak przystojny jak go w książkach opisywali to tak, do cholery – stwierdziła Maja z komicznie poważną miną po czym obie wybuchły śmiechem, choć Diana nie była pewna czy w jej śmiechu nie ma nutki histerii.
- Jak to się dzieje, że jesteś taka spokojna? – spytała się siostry po chwili. – Nie martwi cię to, że lecimy z fałszywymi wizami do Ameryki, zostawiamy za sobą całe nasze życie  i rodziców, żeby, jak mówisz, wieść życie, w której każdej chwili ktoś nas może zabić.
- Cóż – Maja chyba sam musiała się zastanowić.  – Przede wszystkim, jedziemy tam żeby nauczyć się bronić, bo inaczej potwory nas wyczują, przybędą nas zabić i przy okazji mogą skrzywdzić też naszych rodziców.
- A to w takim razie nie jest głupie, żeby wszyscy herosi byli w jednym miejscu? Wiesz, skoro taka z nich przynęta na potwory?  
- Och, nie, w tym sęk! Obóz półkrwi to jedno z najbezpieczniejszych miejsc dla herosów. Jest chroniony przez Złote Runo. Wiesz, to z mitologii greckiej. W sumie to w ich świecie pełno jest nadal takich magicznych przedmiotów. No i w każdym razie ono sprawia, że żaden potwór się tam nie dostanie. – Przez chwilę znów milczały. – A poza tym… wiesz, czuję się jakbym odnalazła swoje powołanie. Pół życia czekałam na coś takiego.
- Możesz zginąć. Możemy obie. – Stwierdziła sucho Diana.
- Równie dobrze możesz nie oglądnąć się w obie strony na ulicy i też zginąć. A tak… Boże, Diana, wyobrażasz sobie tę przygodę?
 Problem tkwił w tym, że wciąż sobie nie wyobrażała.
·          
Następnie wsiedli w samolot lecący do Amsterdamu. Bileterka dziwnie patrzyła się na ich brak bagażu, szkolny plecaczek vintage Diany i listonoszkę Mai, ale w końcu usiedli na swoich miejscach w samolocie.
- Zaraz, Maja, jak to masz miejsce w innej części samolotu? – Diana poczuła nerwowość. Nie chciała siedzieć tylko koło Adama. Fakt, że chłopak miał rogi, których nie widziała, a znała go od paru miesięcy, nie budził w niej zbytnio zaufania.
- Tak, ale już się pytałam stewardessy, nie pozwalają na zmianę miejsc. Tylko nie zrozumiałam czemu ze względu na ten cholerny akcent – Maja również wyglądała na lekko zaniepokojoną, a Diana wcale a wcale jej się nie dziwiła. Jej miejsce było koło nerdowato wyglądającego dziesięciolatka, który zdążył już zasnąć, a z półprzymkniętych ust ciekła mu ślina.
-Nie martw się. Zaopiekuję się Dianą – Adam uśmiechnął się pokrzepiająco, błędnie odczytując zaniepokojenie Mai. Dziewczyny wymieniły spojrzenia.
Samolot wystartował.
- Ale się porobiło – Diana  odetchnęła głęboko i przymknęła oczy. Jezu. Mogła się jeszcze zwracać do Jezusa? Nigdy nie była szczególnie  religijna, ale to było… dziwne, żeby zmieniać nagle wiarę.
-Nie martw się. Będzie dobrze – głos Adama brzmiał jakoś inaczej. Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
Prawie krzyknęła.
- Adam!- szepnęła zduszonym głosem – Ty masz rogi!
- Zobaczyłaś je! – chłopak wyszczerzył się do niej, a w jego oczach odbiła się prawdziwa radość. Teraz Diana widziała wystające spod czapki rogi, a cały chłopak stał się jakby trochę bardziej muskularny. Na szczęce pojawił się cień zarostu.
- I pomyśleć, że mówią, że zobaczyć znaczy uwierzyć –zaśmiała się dziewczyna. – U mnie było trochę na odwrót.

Chłopak uśmiechnął się do niej, a Diana wreszcie poczuła się dobrze w jego towarzystwie.